25 grudnia 2013

- 43 -


6 listopada 2013

"PRYZM" Wizja VII - Gwiazda

Gdy już wszyscy zasiedli przy okrągłym drewnianym stole, a staruszek godnie położył przed sobą książkę, atmosfera stała się iście magiczna.
Kiedy Hod miał otworzyć tom, który przyniósł, Sinbard poczuł wszystko wypełniającą niezwykłość.
Jakby każdy ułamek tej chwili skrywał w sobie wielką moc i przygodę.
Hod i Bartus wymienili kilka krótkich słów, których chłopiec z podniecenia nawet już nie usłyszał.
Wraz z pierwszymi odczytanymi z książki słowami, wszystko stało się jakby miękkie, a policzki chłopca wypełniło ciepło.
Każde kolejne słowo Hoda stawało się kolejnym obrazem pod zamkniętymi powiekami Sinbarda, który nie mógł uwierzyć w to, co się dzieje.
Z mroku wyłoniły się pojedyncze obrazy, które po chwili zaczęły tworzyć ruchomy ciąg i przybrały coś na kształt wizji.
I w pewnym momencie, nawet nie wiedzieć kiedy, historia przestała być narracją a chłopiec zaczął swobodnie rozglądać się dookoła.
Było ciemno.
Zupełnie jak w nocy.
Miejsce, które teraz oglądał nie mieściło się już w małej biblioteczce, którą nazywano "Przystanią".
Właściwie trudno było mu określić, gdzie właściwie się teraz znajduje.
Nie słyszał już głosu Hoda, nie widział też Bartusa, więc energicznie zaczął rozglądać się za swoimi towarzyszami.
Przez chwilę miał nawet wrażenie, że to jakiś trik, iluzja, lecz twardo stąpał po ziemi, a wszystko sprawiało wrażenie całkowicie prawdziwego i namacalnego.
Chłopiec poczuł rosnące w nim zakłopotanie.
Bardzo pragnął teraz jakiejś podpory.
Czegoś co zgasi to poczucie niepewności.
Niemalże jak na zawołanie pojawił się głos Hoda, który wyłonił się z mroku z przyjacielskim gestem i objął chłopca za ramię.
- Czasami jest tak - zaczął tłumaczyć staruszek - że doświadczenie jest tak nowe i egzotyczne, że umysł nie jest w stanie zamienić tego, co nas spotyka w coś wytłumaczalnego, w logiczny fakt. Wtedy najczęściej pojawia się strach i niepewność, ponieważ nasze doświadczenie zbiega na tor, którego nie znamy, o którym nawet nie słyszeliśmy. Nie przejmuj się tym, jestem tu z Tobą.
- A gdzie Bartus? - dopytywał się Sinbard.
- Kontynuuje opowieść. Musieliśmy się zmienić gdy zobaczyliśmy jak się zakłopotałeś, gdy pomyślałeś, że zostałeś sam.
Chłopiec odetchnął z ulgą, na co Hod, wciąż trzymając go serdecznie za ramię odwrócił się powoli.
- Kto by pomyślał że ukryła się pod twoim nosem. W samym środku nocy - rzekł rozbawiony staruszek, a z nieprzeniknionej ciemności wyłonił się lekko oświetlony kontur wielkiego drzewa wyższego niż jakikolwiek inne jakie widział do tej pory chłopiec. Poskręcane gałęzie wiły się majestatycznie rodzielając się i łącząc ze sobą tworząc w koronie coś na kształt schronienia.
Witaj ponownie gwiazdeczko! - Chwilę podziwu przerwało ciepłe i serdeczne wołanie Hoda.
Nagle wszystko wypełniło się światłem.
Hod zakrył twarz szerokim rękawem a Sinbard pośpiesznie zasłonił oczy dłonią.
Po chwili, gdy natężenie blasku osłabło, a podróżnicy odsłonili swoje twarze, okazało się, że całe drzewo razem z koroną jest oświetlane setkami wiszących u gałęzi gwiazd, którewisząc na srebrzystych niciach emitowały ciepłe, miękkie światło.
Wiatr delikatnie bujał ich pulsującym blaskiem, a drzewo wydawać się było kołysać wraz z nimi.
Pośród tej gry świateł i cieni na samym szczycie drzewa dało się teraz zobaczyć niewielką, prostą chatkę, którą Sinbard obserwował z otwartą z podziwu buzią.
Na jej obrzeżu pojawiła się sylwetka przyodziana w długi płaszcz i szeroki szal lekko powiewający na wietrze.
- Kto to taki? - zapytał Sinbard uderzając w oczywisty ton.
- Kobieta, która wybrała życie pomiędzy gwiazdami - odparł ciepłym głosem Hod jakby odpowiedź była najoczywistsza na świecie.
Sinbard spojrzał w górę i cofnął się trochę, gdy okazało się że sylwetka stojąca przed chwilą na szczycie, jest już w połowie drogi, gnając, a właściwie zsuwając się na dół za pomocą czegoś co przypominało huśtawkę zawieszoną na srebrzystych niciach, które wydawały się podlegać woli kobiety.
Nie minęła chwila a była już na samej ziemi i od razu rzuciła się w objęcia Hoda.
- Witaj mistrzu. - powiedziała cicho kobieta o ciemnych, dość krótkich, roztrzepanych włosach, przytulając się bez wahania.
- Witaj moje dziecko. - Hod odwzajemnił czułość.
- Jestem Kora. - zwróciła się do chłopca nieznajoma wyciągając rękę.
- Sinbard. - odpowiedział rozemocjonowany do granic możliwości chłopak i uścisnął rękę kobiety. - Miło mi.
- Na pewno. - odpowiedziała wesoło widząc rozpromienienie na całej twarzy Sinbarda.
- Czemu chciałaś mnie zobaczyć? - Zapytał Hod, gdy już upewnił się, że nie przerywa wzajemnej wymiany spojrzeń ich młodszych towarzyszy.
Kora posmutniała i spoglądając na nocne niebo, na którym nie było ani jednej gwiazdy, po chwili odparła:
- Martwię się, bo jeszcze nie wrócił. Powiedział, że musi nauczyć się kochać mnie miłością na jaką zasługuję. Czuję... - tu przerwała na chwilę, wracając wzrokiem do rozgwieżdżonego drzewa - Czuję, że coś mu się stało. Chciałam byś był w pobliżu, tak jak zawsze. Wtedy będę czuła się bezpieczna.
- Masz przy sobie jego książkę?
- Tak, mam. - Odparła Kora przytulając do piersi torbę wiszącą na ramieniu. - Jest przy mnie. Dałam jednak słowo, że cokolwiek się nie wydarzy, pozwolę mu dokończyć to, co chce mi dać. I nic nie jest w stanie złamać tej obietnicy. On szuka tam. Ja czekam na niego Tutaj. Pomiędzy gwiazdami, które skradł niebu dla mnie. Taką miłość wybraliśmy dla siebie. Wiem, że rozumiesz.
Hod z oczami pełnymi wzruszenia chwycił Korę za rękę.
- Daj mi proszę znać, gdy spełni się to o czym marzycie. Będę w pobliżu.
Dziewczyna jeszcze raz objęła w podzięce staruszka i wsiadła na huśtawkę.
Jeszcze raz zawiesiła wzrok na młodym towarzyszu Hoda.
- Sinbardzie. Masz coś bardzo cennego. Dbaj o to.
- Jest w dobrych rękach - odparł staruszek okrywając go szerokim rękawem swojej szaty.
Kora uśmiechnęła się a huśtawka pognała do góry, pomiędzy lekkie światło gwiazd.
- Moje serce dziękuje wam za wizytę - rozległ się głos Kory, który dochodził jakby ze wszystkich kierunków. - Jestem Spokojna.
Wszystkie gwiazdy jeszcze raz zamigotały mocno.
Tym razem światło nie raziło oczu i pośród blasku gwiazd Sinbard odnalazł ciepłe spojżenie Kory, która była już na samym szczycie jaśniejącej od blasku korony drzew.


. . .

17 października 2013

Dzwon Świątyni

 ...

Jest taka legenda.

O świątyni w której każdego dnia rozbrzmiewa tysiąc dzwonów.

Ów świątynia znajdowała się na wyspie, dwie mile od brzegu.

Dzwony wielkie i małe, dzieło najlepszych ludwisarzy świata.

Gdy wiał wiatr lub zrywała się burza, wszystkie dzwony świątyni były jednym głosem tworząc symfonie porywającą serca słuchaczy.

Po kilku jednak wiekach wyspa zapadła się w morze, a z nią świątynia i jej dzwony.

Starożytna tradycja mówiła, że jeden dzwon bije dalej, bez przerwy i że ktokolwiek słuchałby uważnie, mógłby go usłyszeć.

Poruszony tą legendą młody człowiek przebył dwa tysiące mil z zamiarem usłyszenia mitycznego dzwonu.

Całymi dniami siedział na brzegu, naprzeciw miejsca, gdzie dawnymi czasy wznosiła się świątynia, i słuchał - słuchał z całą uwagą.

Ale słyszał jedynie szum fal rozbijających się o brzeg .

Wysilał się jak mógł, by oddalić od siebie szum fal i usłyszeć dzwony - Wszystko na próżno, szum fal zdawał się wypełniać wszechświat

Trwał przy tym tygodniami, aż ogarnęło go zniechęcenie.

Wtedy przypadkiem usłyszał mądrych ludzi z wioski: Rozprawiali z namaszczeniem o tajemniczej legendzie świątyni, i o tych, którzy ją słyszeli.

Potwierdzali prawdziwość legendy.

Serce w nim płonęło, gdy słyszał te słowa.

Następne tygodnie wysiłku nie przyniosły żadnych rezultatów. Postanowił wreszcie zrezygnować z zamiaru. Może nie był przeznaczony zastać jednym ze szczęśliwców, którym dane było słyszeć dzwony.

Może też i legenda nie była prawdziwa.

Wróci do domu i uzna swe niepowodzenie.

Był to ostatni dzień jego pobytu w tym miejscu.

Udał się po raz ostatni na ulubiony brzeg, aby pożegnać morze, niebo, wiatr i palmy.

Wyciągnął się na piasku patrząc w niebo i słuchając odgłosów morza.

Tego dnia nie opierał się tym odgłosom.

Przeciwnie - oddał się im i odkrył, że poszum fal był dźwiękiem naprawdę słodkim i przyjemnym.

Jego myśli na chwilę zeszły na inny tor.

Poprzez harmonijny dźwięk fal, który teraz czół każdym swym zmysłem, zdał sobie sprawę ze swojej obecności.

Że jest dane mu słuchać czegoś co sprawia mu taką niespodziewaną przyjemność.

Jakież głębokie było jego milczenie, które szum wytworzył w jego sercu...

I w tej bezkresnej ciszy...



Usłyszał.



Żywy.



Silny.



Ton.



Miarowych.



Uderzeń.

Dzwonu.

I w tym jednym momencie.

Zrozumiał, że...

Znalazł świątynię.

Której szukał.

Om

Nirwana

...

Nirwana w moim poczuciu, ubrana w słowa zrozumienia, które mi przyświeca będzie czymś Wszechobecnym, Wszystko zawierającym poczuciem egzystencji.
Choć ostatecznie mam wrażenie, że tak naprawdę nie możemy mówić o niczym innym.
Żaden z nas.
Możemy mówić tylko o Życiu, bo tylko to jest dla nas dostępne.
W tym momencie.
Przeżywamy swoje odcienie, które zawierają się w sumie Egzystencji.
Tworzymy Ją, poprzez decyzje, albo ich brak.
A wszelkie różnice wynikają tylko z naszego rozbijania zjawisk, wyodrębniania ich z Absolutu oraz utożsamiania się z powstałym w ten sposób unikatowym doświadczeniem jednostki.
Ale nie ważne jak bardzo wierzymy w swoją „małość”, jak bardzo będziemy propagować skromność…
Ostatecznie nie istnieje nawet ten, któremu możemy ją ukazać.
Bo aby to było możliwe.
W naszym postrzeganiu musi znaleźć się koncept „inności”, który stworzy pewną mentalną ścianę.
Za którą nagle pojawi się „druga osoba”.

Nie uważam, że Nirwana jest efektem porzucenia myśli.
Raczej powiedziałbym tu, że jest wynikiem porzucenia przez nasze ego uczuciowego stosunku do nich.
Nie istnieje osoba, która wie ani ta, która nie wie.
Ponieważ wiedza jest wytworem umysłu i na wielu poziomach świadomości jest na tyle oczywista, że dzieje się mimo jej nieobecności jako mentalny konstrukt.
Nie musi być formułowana, ani noszona na piersi jako dowód, by być Obecna.
W istnieniu pojawia się poczucie lekkości.

Nie istnieje mądrość, ani głupota.
Ponieważ, gdy znika koncept wiedzy i mądrości, znika możliwość dominacji, górowania nad kimkolwiek w mentalny sposób.
Uwalnia to z mentalnego stresu, poczucia niewartości, wszelkiej hierarchii i konkurencji.
Ponieważ nie istnieje już w postrzeganiu mentalne posiadanie, z którego pojawia się roszczenie wobec swoich „zasług”.
Pojawia się równość, poczucie jedności, wszechobecnego przynależenia, współtworzenia.
W osobistym odczuciu Istnieje tylko Istnienie.

Z tego poczucia bliskości do Wszystkiego, rodzi się szacunek.
I czyste, najautentyczniejsze dbanie o to, czego wspólnie doświadczamy.
Pragnienie, wyciągania z abstraktu do wspólnego kosztowania wspaniałych momentów.
Zamiast bierne podążanie za wszystkimi myślami produkowanymi przez kalejdoskopowy umysł, który aby zachować logiczny ciąg zdarzeń, będzie prowadził człowieka przez szeroko rozpiętą ampitudę pomiędzy pozytywem a negatywem.

Nirwana nie jest więc stanem odrzucenia.
Lecz Totalnego Przyjęcia Wszystkiego.
Poczucia Bycia Wszystkim.
Które jest wynikiem wyjścia poza swoją jednostkowość.
Dotknięcie wszelkiej dostępnej energii, na którą składa się obecne życie.
I nadawanie kształtu, który spełnia nas najbardziej.
Spełnione istnienie pragnie widzieć wszędzie tylko Siebie.
I w tym ekstatycznym stanie pojawiają się w nim myśli, oczywiście że tak.
Istnieje zamysł, analiza, dedukcja, ale dzieją się jakby w innym nieosobowym wymiarze.
Ponieważ nie istnieje emocjonalny zaszczyt „ja pomyślałem”, „ja to wymyśliłem”.
Istnienie jest wolne od... Samego Siebie.
Poprzez Wewnętrzne Rozeznanie, zrozumienie kalejdoskopowości umysłu istnienie wychodzi z kręgu, zwycięstw i przegranych.
Nie podąża za wzlotami i upadkami proponowanymi przez myśli, ponieważ pragnie wychodzić wyłącznie ze Spełnienia.


Ponieważ rozumie, że nadaje swojemu życiu kierunek.
Wie co pragnie przekazać.
Koniec bajki.

Spełnione z Samego Siebie istnienie tworzy w swoim doświadczeniu więcej Tego z Czego wychodzi.
Można tu wspomnieć o pewnej relacji, która pojawia się, gdy zakorzenimy się w świadomości.
Mianowicie będąc świadomością, zaczynamy dbać o naszego ludzika, własne ciało, które nam przypadło.
Takie obcowanie z „małym samym sobą”, nabiera cech wielkiej troski, czułości.
I wtenczas zaczynamy rozumieć, co znaczą słowa…
KOCHAĆ SAMEGO SIEBIE.
Stajemy się opiekunem Samego Siebie.
I w tym momencie, cały świat jest zwolniony z tej roli.

Istnienie wychodzi poza emocjonalny wymóg, w relacjach do świata.
Działa z sytości.
Już jest kochane.
Więc w postrzeganiu nie istnieje pożądanie i emocjonalny dół w reakcji na brak.
Brak wymogu drugiej osoby...
Sprawia, że człowiek sam również nie stanie się zakładnikiem miłości.
I nie będzie go można ani kupić, ani zyskać, ani stracić.
Jest w tym wiele suwerenności, która nie przejawia się poprzez dystans.
Jest również bardzo wiele słodyczy.
Bardzo wiele lekkości.
I jeśli ktoś będzie pragnął z tego czerpać.
To tym lepiej.
Dla niego.
I tyle.

Ponieważ nie ma już większego znaczenia, co zrobi ktoś.
Istnieje przestaje wychodzić z wątpliwości.
„A czy przyjmie?”
„A czy mnie kocha?”
„A czy warto?”
Działą w spełnieniu.
Nadaje kierunek działając z Miłości.
Może być ona skierowana w konkretnym kierunku.
Zwrócona ku konkretnej osobie.
Ale nie musi.
Jest spontaniczna.
Także prawdą jest, że największa prostota umyka wszelkiej psychologii, wszelkim umysłowym konceptom.
Ponieważ jest efektem poczucia jedności ze Wszystkim co Jest.
Natomiast umysłowa analiza jest czymś zgoła odmiennym, niemniej jest to bardzo użyteczne narzędzie służące Poznawaniu.
Lecz postrzeganie człowieka, który choć raz dotknął tej Sytości jest czymś nierozerwalnym.
Czymś nie do stracenia.
Ponieważ wynika z rozpoznania, nie ze struktur wiedzy.
Wynika z niepodważalnego, autentycznego, pełnego świeżości aktu.
Nie jest to regułka utrwaloną w ogóle świadomości.
Tylko czymś Żywym i Niepowtarzalnym.
Wynikiem Obcowania.
Słowa, które nigdy wcześniej nie powstały, ani nie powstaną w takiej formie, ekspresji.
Ponieważ rodzą się wyłącznie, gdy jednostkowe istnienie dotknie Wszystkiego Czym Jest.
Nie istnieje wiele zwrotów, wspanialszych słów, niż te, które Każdy z Nas może wypowiedzieć z Umysłu zanurzonego w Spełnieniu.

W moim przypadku.
Te słowa to:
„Wszystko Jest”.
To jest moja melodia.
Zrozumienie które otwiera przed moim umysłem niczym nie poskromiony ogląd, poczucie Obcowania rozciągnięte na wszystkie wymiary egzystencji tak te autentyczne, jak i te, które pozostały nadal dla nas abstrakcyjne.
Dla każdego, z tytułu „inności” naszych żyć będą być może to inne słowa.
Ale zawsze będzie to TEN moment i to samo Uczucie.
Moment, w którym Istnienie Stwarza.
Stwarza wyraz swojej miłości do Siebie.
I będzie używało słów, które zna, lecz ominie wszelkie koncepty, wszelkie stałe wartości.
Ponieważ moment Obcowania jest tak niepojęcie Żywym doświadczeniem.
Tak skrajnie niepowtarzalnym i jednocześnie zawierającym wszystkie „dobre” i „piękne” rzeczy, jakie możemy tylko wymyślić, że pojawia się w tym całkowita naturalność.
I Życie zbrata się z Życiem.
Istnienie oddycha Tym, śpi w Tym, budzi się w Tym.
Tygodnie, miesiące, lata mijają.
A istnienie, dusza, ciało przeżywa jakby odwyk.
Przejawia się przed nim samodzielność myślenia, zrozumienie.
Wszelki ruch, poczynania ciała, umysłu obserwowane są poprzez Postrzeganie zanurzone właśnie w Tym Ekstatycznym Uczuciu.
BO NIE MA POWODU, BY BYŁO INACZEJ.

Bardzo długo zajęło mi dotarcie do momentu, w którym nie zamierzam odmawiać Sobie bycia Sobą.
Kiedy mogę wychodzić do świata z Pewności.
I nie jest to nawet kwestia odwagi.
Ponieważ pragnę wychodzić do świata z tego Uczucia.
Ponieważ pragnę, by było go, tutaj, jeszcze więcej.
Przejawiać poprzez tą fizyczną ekspresję, to ciało – Więcej Tego.
Z Wdzięczności.
Dla wszystkich ludzi, których spotkałem.
Dla dusz małych i dużych, które były i są mi mistrzami.
W tym jednym momencie.
W którym oczy odsłania nam wyobrażenie nas samych, mniemanie o sobie samym…
A więc „zostaje” Wszystko To Co Jest.
W tym również nasz mały ludzik, osobowość.
Wszelkie jednostkowe doświadczenie staje się jakby zaledwie refleksem.
Barwą na tym Intymnym Rozpoznaniu.
Jest Tylko Istnienie, które rozpoznało To Czym Jest.

W Nim i przez Nie – Wszystko Jest.

Om

Motylkowa Miłość

Jest czasem tak.
Gdy jesteśmy jeszcze bardzo młodzi.
Że podczas naszego krótkiego życia tutaj i doświadczania najróżniejszych ludzi i sytuacji.
Nagromadzimy w naszym doświadczeniu, wiele różnych stanów, niektóre rzeczy podobają się nam, inne już mniej.
I gdy spotkamy drugiego człowieka, który akurat na ten moment, przejawia to, co nam najbliższe.
Pojawia się wielka radość.
Wielka ekscytacja.
Można powiedzieć, że „motylkowa miłość” jest ekspresją radości z tego, że możemy „lustrować” drugą osobę i ona „lustruje” nas.
Mam tutaj na myśli o takiej relacji, w której nawzajem dusze chcą być dla siebie wszystkim czego potrzebują, reagują na siebie przychylnie na wielu poziomach wspólnej relacji.
I "motylki" są jakby reakcją w ciele wynikająca z radości, że czujemy się potrzebni, że możemy robić z kimś coś razem, że jest inaczej niż dotychczas, że to jest TO.

Jest to jednak rodzaj miłości, która jeśli nie będzie pielęgnowana w odpowiedni sposób po prostu uleci.
Wszak motylki skrzydła mają i siedzieć wiecznie nie będą. : )
Bo druga osoba przy bliższym poznaniu, nie będzie zawsze reprezentowała naszych poglądów.
Nie wiedzieliśmy tego na początku, ponieważ jeszcze jej nie znaliśmy.
A w naszych oczach postrzegaliśmy ją poprzez pryzmat samego siebie.
Czyli wszystko to, czego nie wiemy o osobie, wypełnialiśmy sobą samym.
I puki nie doświadczyliśmy, że druga osoba uważa inaczej byliśmy przekonani, że myśli i czuje tak jak my.

Taki przejaw uczucia owocuje tym, że wybucha w nas wręcz zaufanie do drugiej osoby.
„Wadą” jeśli można tak powiedzieć, jest to, że może pojawić się rozczarowanie, gdy okaże się, że druga osoba robi „inaczej”.
Kiedy człowiek zakochuje się po raz pierwszy, pewnie zawsze jest to taka właśnie „motylkowa miłość”.
I gdy pojawia się powiedzmy rozczarowanie, istnienie bardzo martwi się, że „utraciło coś wielkiego”.
Martwi się tylko dlatego ponieważ nie doświadczyło jeszcze OGROMU jakim jest Miłość.
Innymi słowy.
Jest nam przykro tylko dlatego ponieważ nie wiemy jak Wielka Miłość Jest.
Doświadczyliśmy jej niewielkiego kawałka, ale w naszym doświadczeniu jest to wszystko, co wiemy o miłości.
To jest szczyt wszystkiego co do tej pory poznaliśmy.
I kiedy w naszym odczuciu "tracimy" go, pojawia się wielka gorycz, żal.
Te odczucia biorą się z tego, że trzymamy się kurczowo tej motylkowej miłości, podświadomie czując, że jest jakby „najwyższe” i najwspanialsze dla nas.
Trzymamy się we wspomnieniach tego uczucia, często mimo, że już go nie czujemy, ale chcemy czuć tą ekscytację, ponieważ nie znamy nic innego równie pięknego.
Cierpiąc „nieobecność” tego najwyższego w naszym doświadczeniu uczucia, zaczynamy postrzegać negatywy i to sprawia, że pojawia się myśl o zakończeniu.

Jesteś panem, panią własnego losu..
I naprawdę zawsze będzie tak jak zechcesz.
Nie odpowiadasz za czyjeś uczucia i na pewno nikt nie powinien być emocjonalnym więźniem drugiego człowieka.
Miłość która się pojawiła, również tak jak ciało, które dostaliśmy, kiedyś odejdzie.
Ale to uczucie, które przychodzi i odchodzi, jest zaledwie kawałeczkiem, jedną nutą, którą może zagrać Ci życie.
Jest Tu Wiele Miłości.
Miłości małe i duże.
Skromne i romantyczne oraz drogie i huczne.
Miłość, którą wyraża się jednym drobnym gestem i takie niczym wodospad słów.
Miłość, którą się śpiewa, prosto z serca i miłość, którą odgrywa się jak wielką sztukę.
Miłość w ruchu, jak i kontemplacji.
Życie jest wypełnione po brzegi Miłością.
Ponieważ Życie jest Miłością.
Taką jaką potrafimy pokazać, przekazać, a nawet komuś dać.
Nie każdemu się udaje.
Ale uczymy się.
Każdy z nas.
Rosnąć.
Wciąż i wciąż.
By za życia tego ludzika, który nam przypadł.
Dotknąć miłości niedoścignionej.
Totalnej.
A za nią będzie kolejny szczyt.
Kolejna jej barwa.
Tao.

Niektórzy wykorzystują to życie, by kształtować materię wokoło siebie.
Budują rzeczy.
Niektórzy przemierzają umysł w poszukiwaniu odpowiedzi.
Niektórzy tańczą, pomiędzy historiami, które zdarzają się nam wszystkim.
I są też tacy…
Którzy postanowili, by zobaczyć jak Wielka Jest Miłość.
To czego doświadczysz Ty, za życia twojego ciała zależy od Ciebie.
Ludzie będą ci doradzać, proponować, ale najpiękniejsze w życiu to…
Być Sobą.
Ponieważ wtenczas wiesz.
Co trzeba zrobić.

Promyczek dla Ciebie.

Om

13 października 2013

"PRYZM" Wizja VI - Przystań

Z blasku światła powoli wyłaniały się kolory i kontury kształtów.
Pod bezkresnym niebem, pośród wielkiej otwartej przestrzeni porośniętych trawą zielonych wzgórz pojawiła się sylwetka chłopca.
Rozejrzał się wciąż nie dowierzając temu, co się dzieje i zobaczył w oddali niewielką chatkę, do której po piaszczystej ścieżce szli powoli Hod i Bartus.
W jakimś bezwarunkowym impulsie Sinbard podbiegł do swoich towarzyszy, na co wydawać by się mogło nie zareagowali, jakby było to oczywiste, że postara się ich dogonić.
Bartus rzucił tylko niedbale przez ramię:
- Dalej będzie tylko lepiej. - A w jego głosie słychać było nutę ekscytacji.
Hod widząc rozglądającego się gwałtownie chłopca, który próbował już się uszczypnąć, klepać po policzkach i sprawdzać, czy to wszystko, co ich otacza jest prawdziwe, wyjaśnił:
- Nazywamy takie miejsca "Przystanią". To taki punkt zbiorczy dla Podróżników i czasami można ich tutaj spotkać.
- "Podróżników"? - Zapytał zaciekawiony Sinbard.
Hod widząc że ziarno trafiło na urodzajny grunt z uśmiechem odparł:
- Tak. Dzieci, które nie przestały widzieć w tym świecie magii. Ten abstrakcyjny plan rzeczywistości jest jednym z wielu miejsc spotkań, w którym Podróżnicy dzielą się ze sobą swoimi wrażeniami z przygód, które przeżyli. Nie uwierzysz jakie można tu usłyszeć historie.
Hod zaśmiał się serdecznie z Bartusem, co Sinbard mógł skwitować jedynie krótkim, zmieszanym uśmiechem.

Po kilku chwilach cała trójka dotarła do małej, drewnianej chatki.
Hod uchylił pewnie drzwi, które przywitały gości ciepłym skrzypnięciem i wszedł do środka.
Za nim bez wahania podążyła reszta grupy.
W środku pomieszczenie wydawało się ogromne, zdecydowanie większe niż mogłaby pomieścić bryła domu, którą widać z zewnątrz.
Pokój okazał się niezwykle przestrzenny.
Na trzech kondygnacjach stoły regały z ciasno poukładanymi książkami, które zamieniały pomieszczenie w jeden wielki labirynt.
Dwa żyrandole wisiały nisko oświetlając pomieszczenie i nadając drewnianemu wykończeniu miły, miękki odcień.
Wszystko sprawiało wrażenie bardzo zadbanego i jakby było na swoim miejscu.
Hod bez słowa wyjaśnienia zaczął krzątać się pomiędzy regałami, a Bartus rozsiadł się na wielkim bujanym krześle.
Sinbard rozglądał się chwilkę, po czym siadł na pufie obok bujającego się powoli Bartusa.
- To jakaś biblioteka? - Zapytał chłopiec wciąż rozglądając się wokoło.
Zza regałów odezwał się głos Hoda, który poszukiwał czegoś z pasją:
- Och, do naszej Biblioteki dużo temu miejscu brakuje - Hod wychylił się z za regału i kontynuował - Ale jest tu kila dzieł wartych, uwagi, choć pewnie ktoś mądry powiedziałby, że "wszystkie skrywają w sobie jakieś piękno". - ostatnie słowa skwitował przyjemnym uśmiechem i wrócił do poszukiwań.
- Będziemy tu coś czytać? - zapytał ze zdziwieniem Sinbard przyglądając się egzotycznym tytułom książek, ponieważ wydało się mu to coś bardzo trywialnego w zestawieniu z podróżą w inny wymiar.
- Bartus masz zajęcie? - Rzucił zza regałów lekko zakłopotany Hod, jakby dając sygnał, że pragnie całkowicie poświęcić się szukaniu.
Bartus zastanowił się przez krótką chwilę, po czym niedbale sięgnął ręką nad siebie i zdjął z półki pierwszą książkę, która nawinęła mu się pod rękę.
Spojrzał bez przejęcia na tytuł odciśnięty na szarym skórzanym obiciu i jakby zmuszając się by ubrać wszystko w odpowiednie słowa zaczął:
- Wszystko rozchodzi się o wyobraźnię. Czasami, kiedy czytasz pojawiają się obrazy i wizje zdarzenia, dzięki temu niektórzy autorzy zawierają w swojej twórczości bardzo wyraźny i emocjonalny zapis, z którym można bardzo łatwo popłynąć do doświadczeń, które pragnie nam pokazać.
Czasem sprawa wymaga od ciebie więcej wysiłku, doświadczeń, ponieważ historia, którą pragnie się podzielić autor powstała bardzo daleko od Tego miejsca.
Daleko od Domu.
Niektóre historie zabiorą Cię na samą krawędź, możliwości ludzkiego umysłu, mogą obudzić w tobie niechęć oraz odrazę.
Wykorzystaj również to, by mieć pewność, że historię, którą piszesz ty sam, prowadzisz zgodnie z samym sobą.
I twoja książka, którą być może kiedyś napiszesz, nie będzie tylko przedmiotem, tylko czymś więcej.
Czymś co zabierze czytelnika w podróż przez samego siebie, coś co będzie narzędziem samopoznania, intymnego obcowania z tobą i sposobnością poznania ciebie, sposobnością wędrówki poprzez świat widziany twoimi oczami.
Hod wkroczył w rozmowę dumnie dzierżąc książkę pod pachą i skwitował:
- Dobrą książkę poznajesz po tym, że po jej przeczytaniu czujesz się tak, jakbyś poznał przyjaciela. Podobała mi się część o "intymnym obcowaniu" - dodał po chwili ciepłym głosem.
- Wiem - oparł Bartus odwracając głowę, nie mogąc utrzymać kontaktu wzrokowego z uradowanym staruszkiem.
- Co to za książka? - Zapytał Sinbard wskazując palcem na owinięty w materiał tom.
- To, mój drogi przyjacielu, są wrota do świata "Tańczącej z Gwiazdami".

Centrum.

Jest subtelne różnica pomiędzy głupim a mądrym.
Tak jak inaczej przejawia się krótkie do długiego.
Istnieje jednak trzecia siła.
Która zawiera w sobie jedno i drugie.
Płaszczyzna, dzięki której jesteśmy.
Z której rodzą się kwiaty.
Z której mieliśmy początek.
Ty i ja.
Siła, która nie dźwiga żadnego stanu.
Dlatego jej potencjał jest niezmierzony.
Nie do przebycia.
Nie do objęcia.
Jak ująć wszystko, które jest niczym i nie zostać przy tym posądzonym o bujanie w obłokach?
Zawsze syte.
Zawsze pełne, choć żadne.
Dlatego odrzucamy środkową drogę.
Ulegamy pokusom prawości i tego co lewe.
Nic dziwnego.
Przecież pośrodku nie możemy liczyć na solidarność współprzynależności.
Jesteśmy zdani na siebie.
Możemy polegać tylko na tym co obudzimy w sobie.
Ta samotność nie stoi jednak przeciwko.
Lecz naprzeciwko.
Samotność jest domem przyjaźni.
Tej prawdziwej.
Tej z głębi.
Krocząc drogą środka spędzasz swoje życie z całym światem.
Widać stąd prostotę szczęścia.
Pragnienie miłości.
I łzy wolności.
Wiersze nut wypełniają słowa.
Życie wypełnia ciszę.
Wśród barw oczu źrenic.
Ty i ja.
W Tym.
Namaste.
Dziękuję.
Om

Król i chłopiec, który sprzątał.


„Pewnego razu był sobie król. Ów król nie miał dzieci, ani syna, ani córki. Jego żona również odeszła. Był już stary i chciał odpocząć, iść na emeryturę, ale nie miał komu przekazać królestwa. Jako, że by bardzo hojny i uczciwy powiedział tak:
Żeby to było sprawiedliwe, chcę wybrać któregoś z moich obywateli, żeby przejął obowiązki i został królem lub królową mojego królestwa.
Rozesłano więc wieść po całym królestwie:
„Jeśli czujesz się na siłach, by prowadzić ten kraj, król zaprasza cię byś złożył podanie. Wszyscy którzy uważają się godni, mają przyjść wskazanego dnia i wtedy będą przeszkoleni w królewskich obyczajach, by przygotować ich do przywództwa.”
W ten dzień zjawiło się setki osób. Starzy i młodzi – dosłownie wszystkie możliwe typy osób.
Kiedy przyszli, powitano ich i powiedziano, że nie mogą iść bezpośrednio na spotkanie z królem. Przed spotkaniem musicie przejść sześć miesięcy szkolenia, aby zapoznać się z królewskimi obyczajami i kiedy przejdziecie przez wszystkie komnaty królestwa, wtenczas będziecie mogli pójść na rozmowę z królem i dowiecie się czy dostaliście posadę.
Na początku wszyscy idą do królewskich łaźni – ogromny budynek, królewskie łaźnie. Po wizycie w królewskich łaźniach wszyscy powinni iść przydziać się w królewski strój, klejnoty. Następnie każdy zostanie przyuczony w jeździectwie na królewskich koniach. Potem mają nauczyć się polityki, w następnej kolejności o religijności i medytacji. I wtedy nastanie moment audiencji u króla.
Wszystkim taka koncepcja się podoba, idą więc do królewskiej łaźni, wchodzą do jacuzzi, potem dostają masaż. Cali zadbani udają się dalej się dalej. Ubierają się w królewskie szaty, najznamienitszy jedwab i tak dalej.
Dzieje się to przez jakiś czas. W tydzień przez spotkaniem, król chciałby dowiedzieć się jak im idzie. Wzywa więc swych ministrów, by poszli sprawdzić poczynania jego obywateli. Ministrowie zgadzają się, że pójdą to sprawdzić.
Kiedy wyruszyli okazało się, że wiele ludzi ciągle jest w łaźni. Niektórzy założyli własny biznes, niektórzy jako masażyści, inni sprzedają jacuzzi.
- Co wy tu robicie, powinniście już dawno przejść dalej. – Pytają zdziwieni ministrowie.
- Oh nie, nie, proszę, podziękujcie królowi, dzięki niemu założyliśmy własny interes, znaleźliśmy cel w życiu, swoją drogą, przekażcie królowi naszą wizytówkę, zrobimy mu masaż, Reiki, damy mu zniżkę, podziękujcie królowi. – Odpowiadają ludzie.
Ministrowie złapali się za głowy i poszli do kolejnego miejsca, królewskiej garderoby. A tam również zostało wiele ludzi, przymierzają najróżniejsze stroje.
- Ależ co tu robicie, powinniście ruszyć dalej, uczyć się jeździectwa!
- Oh nie, nie, nie, Armani, biżuteria – prezentują się ludzie.
Okazało się, że pozakładali sklepy z biżuterią, piękne firmy, sprzedają ubrania, bieliznę. Przekazali swoje wizytówki dla króla, zniżki dla ministrów.
- Podziękujcie królowi, dobrze nam się teraz wiedzie.
Ministrowie złapali się za głowy i poszli do następnego miejsca, gdzie ludzie mieli uczyć się ujeżdżania koni. A tam, pootwierano nowe szkoły jeździeckie, ludzie wciąż się uczą, ministrowie więc prędko udali się dalej, gdzie uczono polityki, a tam tłum krzyczy, walczy o politykę, widząc królewskich ministrów na chwilę się zatrzymali.
- Ach tak król. Tak, tak, powiedzcie królowi, że jesteśmy bardzo dobrzy, jeśli chce nowych ministrów, to jesteśmy gotowi.
I wszystkie departamenty wyglądały tak samo.
Poszli uczyć się astrologii, czytają z dłoni, czytają z gwiazd…
W końcu składają raport do króla.
- Bardzo nam przykro, ale zdaje się, że potrzebujemy więcej czasu.
- Na co? Minęło prawie pół roku, co się takiego dzieje?
- Wszyscy otworzyli sklepy, powinni iść dalej, ale nikt nie idzie, nie wiemy co się stało.
- Dobrze, w takim razie co z komnatą medytacji?
- Przykro nam, nikogo tam nie ma.
- Co takiego? A co ze świątynią?
Świątynia miała być docelowym miejscem, w którym mieli spotkać króla. To miejsce, gdzie król udaje się każdego dnia, rozbiera się do naga i siedzi w zupełnej ciszy, całkowicie pogrążony w niedwoistej medytacji.
- Bardzo przepraszamy, ale nie ma tam ani jednej osoby.
- Proszę idzie sprawdzić jeszcze raz. – nalegał król.
Ministrowie przychodzą wkrótce z odpowiedzią:
- Nie ma nikogo, panie, tylko chłopiec, który sprząta.
- Chłopiec, który sprząta? – dziwi się król – Jaki chłopiec?
- Jest tam chłopiec, mówi, że jego zadaniem jest czyszczenie komnaty.
- Przyprowadźcie go tutaj.
Tak też się stało, sprowadzili chłopca. Okazał się bardzo młody, ma dopiero 12 lat.
- Co robisz w mojej świątyni – zapytuje się król.
- Panie, ja tylko czyszczę wszystko, opiekuję się wszystkimi rzeczami, robię to od dziecka.
- Naprawdę? Nigdy cię nie widziałem.
- Tak panie, siedzę w kącie, czekam na ciebie.
- Co jeszcze wiesz o tym wszystkim?
- Panie z tego co widziałem, król korzysta z wszystkich tych rzeczy, cieszy się wszystkimi przyjemnościami, ale widzę, że w tym miejscu jest nietknięty. Zostawia wszystko. Nie mają znaczenia. Król zdejmuje z siebie nie tylko ubranie, ale i myśli.
Po krótkiej ciszy chłopiec dodaje:
-To moje ulubione miejsce.
Znacie koniec tej historii.
Tylko on jest godny.”
- Tłumaczenie wystąpienia: „Mooji – The King and the Cleaning Boy” -

30 września 2013

Stałość

M. 
Jest w człowieku poczucie potencjału tego co w nas drzemie. 
Niektórzy jednak traktują siebie, a więc i innych, jak coś już dokonanego. 
Jak skończony obiekt, który nie może się już rozwinąć. 
Tylko jest "tym" lub "tamtym" i kropka. 
Po prawdzie. 
Wszystko wygląda tak, że w każdej chwili możemy zaskoczyć sami siebie. 
Nasze myśli mogą zejść z utartych kolein na ekscytujący, świeży tor i również w nim dane jest nam odnaleźć siebie. 
Stałość to koncept, przywiązanie się do pewnego stałego sposobu postrzegania za Życia jest źródłem przykrości. 
Bo rodzi wymóg. 
A świat nie może spełnić tego wymogu, ponieważ jest ruchomy, jest żywy. 
To że ubraliśmy kawałek życia w zjawisko, które na potrzeby chwili ukazaliśmy sobie jako skończone i ciągle żyjemy tym schematem, to nasza sprawa. 
A nie brzemię, które winien dźwigać za nas świat, bo to pasuje do naszego pomysłu na to co ans otacza.
Ocenianie i potępianie gąsienicy za to, że nie jest jeszcze motylem, jest obrazem w oczach, które nie widziały jeszcze życia.

27 września 2013

- 33 -


Sumienie

Czasami jest tak.
Że zagląda do Ciebie uczucie, z którym witając się czujesz, jakbyś mógł objąć z wdzięczności cały świat.
Ale, aby móc to zrobić, wszystko to czym jesteś.
Musiałoby byś nieskończenie długie i delikatne jak mgła.
Jest w tym uczuciu tyle obrazów.
Tyle piękna.
Tyle oczywistości.
Że wzruszone zostaje każde sumienie.
Taka chwila jest jak pocałunek w skroń, od Boga.
Jest w nim wszelkie "Dziękuję" oraz każde "Ok, no co ty, nic się nie stało."
I pośród całej tej inspiracji.
Pośród wszystkich tych myśli przepełnionych wybaczeniem.
Rysuje się droga.
Utkana z drobnych ludzkich marzeń.
Zdarzenia, których zaistnienia pragnie nasze serce.
Pośród całej tej wolności.
Całkowitej nagości wobec siebie.
Szczerości.
Rodzi się moc.
Siła.
Wiara.
Te rzeczy w jednej chwili wsparte na wybaczeniu, swoistym rozgrzeszeniu każdej chwili, która miała miejsce.
Dają początek niezwykłej determinacji.
Serce krzyczy.
Jednym jedynym słowem.
"Spróbuję."
I nie ma w tym słowie wątpliwości czy wahania.
Jest Obietnica.
Obietnica złożona samemu sobie.
W obliczu najwyższego.
Które siada przy tobie.
Na tej samej ziemi.
I zabiera Ciebie na wędrówkę przez wszystko to, co było.
I słucha.
Pragnie odpowiedzi.
Może nie jest to coś w sensie "i co teraz dalej?"
Tylko "co kochasz, aby jeszcze było?"
I to jest zaszczyt.
Jest w tym radość.
Bo najwyższe w tym pytaniu jakby równa Cię z samym sobą.
Wręcza ci całą boskość, całą moc.
I możesz nadać czemuś kształt.
Najbardziej dobry.
Najbardziej upragniony.
W tym momencie najpiękniejszy świat tworzy dziecko.
Bo jest w nim zabawa.
Są przyjaciele.
Pierwsze marzenia i rumieńce.
Wydaje mi się, że jest tak dlatego, ponieważ dziecko jest najbliżej Domu.
Najbliżej Boga w jego absolutnej postaci.
Postrzeganie dziecka nie zostało jeszcze uprzedmiotowione, więc nie postrzega wszystkiego wokoło przez pryzmat zysku i strat.
Czuje się częścią.
Albo po prostu nie ma w nim jeszcze nawet przypuszczenia, że jest "coś innego".
Świat tworzony przez istotę, która doświadczyła przykrości, doświadczyła rozdarcia i podziału oraz pewnych myśli związanych z taką normą doświadczeń, które może zaoferować to życie, nie tworzy światów wolnych.
Nie ma w nim wspólnej zabawy.
Jest piętrowany brak zaufania.
Podejrzliwość i sprawdzanie.
Tym samym istnienie produkuje więcej tego, co samo doświadczyło, bo doświadczenie lustrowane jest na inne istnienia.
Światy budowane często z prostej ludzkiej miłości w momencie zetknięcia się z takim światem doświadczają konfliktu.
Ponieważ ktoś, kto kocha.
Dla kogoś kto tworzy swój świat, by go komuś potem wręczyć w kilku sakramentalnych słowach, obce jest zaprzeczenie.
Ponieważ to uczucie, w percepcji urasta do rangi absolutnej.
Wypełnia każdy skrawek postrzegania.
Człowiek zakochany żyje, jakby w gabinecie luster.
Ponieważ w jego percepcji wszystko jest nim.
Uczucie zaciera granice pomiędzy światami tworzonymi przez jednostki.
Znika "ja" i "ty".
Nie ma takich słów jak "tam" i "tu".
A z ust wyłania się prawda.
Słowa, które nie pragną niczego udowodnić, ani niczemu zaprzeczyć.
Posiadają wielką moc.
Ponieważ gdy mówisz prawdę, jesteś prawdziwy.
W tej prawdzie niezwyciężony.
Ponieważ mówisz oczywistość.
Coś niepodważalnego.
A w każdym słowie, małym czy dużym.
Jesteś Ty.
Autentyczny.
Cały.
Wypowiadasz słowa za wszystkich.
Bo nie ma w nich ujmy.
Jest wiele miejsca.
Wystarczająco wiele, by pomieścić nas wszystkich.
Po prostu troszczysz się.
Bo taki świat pragniesz ujrzeć najbardziej na całym świecie.
Coś połączonego.
Coś przez co się płynie, zamiast lawirować.
Coś co się współtworzy, a nie haruje orząc i uprawiając naszą urażoną dumę.
Jakże fascynujące jest to wszystko.
Akt postrzegania.
Rzeczy które możemy wymienić jako skład natury ludzkich myśli, rzeczy i zjawisk.
Jak wiele w tym niewiadomego.
Jak małe wydają się być nauki.
Jak próżne i zwodnicze.
Bo pokazują palcem gdzie jest wróg, albo gdzie coś ma koniec.
Świat nie ma kształtu.
To my kształtujemy go.
Za pomocą najpotężniejszej siły jaką jest zdolność do determinowania znaczeń.
Przez wysiłek rąk, logikę umysłu, poprzez planowanie i wyciąganie z abstraktu myśli i sprowadzanie ich tutaj by każdy mógł je zobaczyć.
Jakże jest to piękne.
Odrębność jest nam dana tylko po to, byśmy mogli sobie doradzać i uczyć się.
Byśmy mogli się inspirować.
Wzorować i zaskakiwać się wzajemnie gdy uda się nam coś osiągnąć.
Osiągać zenit i odkrywać że jeszcze nie wiemy nic, że to dopiero początek.
Ale.
To dzieje się na równi.
Na jednej wielkiej ciągłej nieskończonej linni.
Wszystko jest uczniem i mistrzem.
Mooji powiedział kiedyś "To co widzisz jest twoim guru".
Druga część brzmiałaby mniejwięcej tak, że "to ty decydujesz o tym co jest".
W pierwszej frazie składasz pokłon przed najwyższym.
W drugiej zrównujesz się z Tym.
I nadajesz mu kształt.
A przez to i także sobie.
Twożyć tą chwilę.
To zabawne, że można powiedzieć, że czasami "jest trudno".
Ale na to czasami wystarczy równie oklepane "nikt nie mówił że będzie lekko".
Które dobrze jak może się zakończyć dziecięcym śmiechem.
Bo to by ładnie świadczyło o śmiejących się.
Jest jak jest.
Nie zginaj karku.
Pokaż to, co chcesz ujrzeć, nie dlatego, że ci tego brakuje tylko dlatego, że to jesteś Ty.
Bo to prostsza droga od wieszania na tym świecie świętej zemsty i kary.
Jest wielkie spełnienie.
Kiedy świat przybiera wymazony kształt.
"I wiedział bóg, że to było dobre"
Ostatecznie nie jest ważne.
Czy bóg jest.
Tylko czy potrafisz zrozumieć i poczuć drugie istnienie.
Które stwożyło go dla siebie z miłości.
Zjawiska najwyższe.
Mają to do siebie.
Że są proste.
Dlatego pierwszy bóg.
Był po prostu...
"Dobry".
Bo właśnie taki był jego stwórca.
Pragnął roztoczyć najwyszą opiekę nad wszystkimi, których pokochał.
Opiękę która będzie trwała, nawet gdy sam odejdzie.
Bóg który słucha i wybacza, rodzi się tylko z najczystszego serca.
Bóg który jest zawsze przy tobie w chwilach trudnych i radosnych zrodzony jest ze współczucia i zrozumienia.
Czy potrafisz poczuć uczucie z którego narodził się bóg?
Czy potrafisz wejrzeć w to co jest.
I zobaczyć, że dzielimy to miejsce, ten moment.
Że jak zrobisz komu przykrość to ona faktycznie się stanie.
Że to co robisz jest częścią życia innych istnień.
Które co prawda wyrastają z jednego korzenia.
Ale z racji osobowej percepcji postrzegają życie w sposób unikatowy.
Mam teraz w myślach obrazek dziecka idącego obok rodziców co chwile pytając się o znaczene przedmiotów które wskazuje palem.
Czy zdajesz sobie sprawę, że twoja odpowiedź determinuje postrzeganie młodego istnienia?
Że wprowadzasz do umysłu tej istoty ramy, w których w późniejszych latach będzie się poruszać.
Na nich będzie się wspierać.
Z nich będzie mierzyć i ukłądać swoje życiowe cele.
Z tych ram będzie spadać, gdy rzeczy pójdą "nie tak".
Wydaje mi się.
Że to najtrudniejsze zadanie na świecie.
Być dobrym tatą.
Rodzicem.
Myślę, że bóg.
Jako nasz tata, byłby z nas bardzo smutny.
Bo jeśli jest zdolny do śnienia marzeń.
I stworzył nam tak piękny świat.
To jakie musiało być jego pragnienie.
Jakie uczucie musiało przemawiać przez niego.
Gdy z miłości zapragnął wyśnić nas do życia.
Jak wielki był to sen.
I jak bezgraniczne było jego zaufanie.
Gdy zamknął powieki oddając każdemu z nas całą swoją moc.
Nie wątpił w siebie.
W swoje dzieło.
Bo było ono Dobre.
Powstało z Miłości.
Z najprostszych słów.
Nie było w tym próby.
Bo nie tym jest miłość.
Największą rozkoszą dla świadomości.
Jest zobaczenie samej siebie.
Bądźmy tak piękni jak to miejsce, do którego przybyliśmy, by spędzić razem kilka chwil.
Może uda się nam w międzyczasie stwożyć coś ładnego.
Albo czegoś się nauczymy.
Spróbujmy.

Wszystko Jest.