11 sierpnia 2013

"PRYZM" Wizja V - Obraz



 ...

Wszystko było ogromne.
Budynki piętrzyły się jedne nad drugimi, ciągnąc ku niebu bryły budowli o najróżniejszych kształtach.
Wolno przesuwając się na wielbłądzie przez tłum ludzi, Sinbard przyglądał się dokładnie wszystkiemu co ich otaczało.
Ruch na ulicy przypominał porywcze nurty rzek, krzyżujące się nieustannie, w wijącym się uścisku.
W żadnej mierze nie przypominał spokojnego nurtu Pasir Harei, którą tak polubił.
Tutaj każdy gdzieś pędził, coś krzyczał, manifestował.
Chłopiec wodził za tym wszystkim wzrokiem, dziwiąc się po cichu i na swój sposób, odmiennością i różnorodnością miast, które przecież znajdują się kilka dni drogi od siebie.

Zwierze, które niosło ich na grzbiecie przez cały dzień stanęło, dając tym samym znak, że właśnie tutaj zakończy się wędrówka.
Hod zeskoczył pewnie z grzbietu z taką werwą, jakby podczas podróży ubyło mu z trzydzieści lat, albo miał okazję jeździć już na wielbłądach nie jeden raz.
Sinbard postanowił udać się w jego ślady i zerkając na staruszka, który wręczał teraz coś przewodnikowi karawany, zsunął się ostrożnie na ziemię.
Podziękował zwierzęciu za podróż delikatnym poklepaniem po szyi i podszedł do rozglądającego się po okolicy towarzysza.
- Bardzo dobrze. - Stwierdził Hod, gdy poczuł, że chłopiec stanął tuż obok. - Trochę się tu pozmieniało od czasu, gdy byłem tu po raz ostatni, ale wylądowaliśmy bardzo blisko miejsca, w którym myślę, że znajdziemy mojego znajomego.

Idąc szeroką ulicą, dotarli do chyba najbardziej uczęszczanej części miasta.
Pośrodku placu stał wielki owalny budynek, wokoło którego tłoczyli się w wielkim ścisku ludzie.
Budynek zbudowany ze stali, kamienia i wielkich drewnianych bali wyglądał groźnie i bardzo solidnie.
Szczyt zwieńczony był prawie płaskim dachem w kształcie zbliżonym do okręgu.

Sinbard idąc zaraz za swoim starszym opiekunem próbował nie stracić go z oczu.
Podczas, gdy powoli próbowali przecisnąć się do wejścia, chłopiec przyglądał się budynkowi.
Nie mógł wydedukować po co został zbudowany i do czego mógłby służyć, niemniej rozmiar i rozmach budowli robił na nim piorunujące wrażenie.
Dochodząc do wielkich odrzwi, otwartych na oścież, jego wątpliwość rozwiała się praktycznie sama.
Oto nad wrotami wisiał wielki szyld.
- "Arena Turan"? - Przeczytał niedowierzająco Sinbard, jakby nie umiejąc powiązać tych słów z żadnym obrazem w myślach.

Weszli do środka.
Wnętrze było dosłownie jedną monumentalną komnatą, wypełnioną ludźmi i przenikającym wszystko zapachem potu.
Ogromne drewniane, okute żelazem filary wspierały dach, przez którego okrągły otwór wchodził do środka wielki snop światła, oświetlając mieszczącą się po środku arenę.
Po wszystkich stronach klatki, którą ogrodzony był ring mieściły się piętrowe siedzenia dla widowni.
Jednak ludzie gromadzili się również na prowizorycznych rusztowaniach sięgających niemal samego szczytu sufitu, wysoko ponad miejscami siedzącymi, zbudowanymi przy ścianach areny.
W powietrzu unosiło się wielkie napięcie, ludzie wybuchali emocjami, przeklinali i nie szczędzili słów reagując na zdarzenia, które miały miejsce na ringu.
Chłopiec chcąc spojrzeć na to, co się tam dzieje przecisnął się trochę na przód i jego oczom ukazało się dwóch mężczyzn ścierających się ze sobą raz po raz w dzikiej furii.
Wykonywali silne kopnięcia i gwałtowne wypady na przeciwnika, które ku uciesze widowni, kończyły się salwami pięści trafiającymi to w szczękę lub korpus.

Nagle rażony uderzeniem, znacznie większego od siebie przeciwnika, mężczyzna w czarnym płaszczu, o krótkich blond włosach padł na ziemię.
Mimo iż blondyn był bardzo dobrze zbudowany i nie należał do osób niskich, jego oponent był od niego wyższy co najmniej o głowę, a jego muskulatura była iście monstrualna.
Gigant prężył teraz muskuły w triumfalnym okrzyku.
Widownia szalała, z gardeł wydobywał się jeden, wielki, ogłuszający hałas.
Mężczyzna w płaszczu łypiąc przez ramie podniósł się i otarł krew z ust uśmiechając się szyderczo, po czym z jeszcze większą zaciekłością rzucił się w bój.
Na każdy jego cios, który trafiał gruchocząc żebra i kości, widownia skandować imię, które mieszało się z rykiem publiczności stojącej za drugim zawodnikiem.
Sinbard jeszcze nigdy nie widział człowieka, który walczyłby z taką zaciekłością, z taką energią i żądzą krwi, tak jakby ważyły się losy czyjegoś życia, lub śmierci.
Widząc jak teraz niższy mężczyzna zdominował ogromnego rywala i znęca się nad nim, ku uciesze i aprobacie widowni, chłopiec spojrzał pytająco na swojego starszego towarzysza, którego wzrok nieco posmutniał.
- Niektórzy dojrzewają trochę dłużej. - Odparł na niezadane pytanie Hod, kładąc dłoń na ramieniu chłopca.
W tym momencie wybuchło ogłuszające skandowanie, całej widowni:
- Bartus! Bartus! Bartus!
Walka dobiegła końca.
Wśród kurzu, na samym środku ringu, przy oszałamiającym dzwięku oklasków i wrzawy stał dysząc ciężko człowiek w czarnym skórzanym płaszczu.
Na ziemi leżał jego przeciwnik, do którego podchodził właśnie sędzia.

Całe to zdarzenie.
Wydawało się czymś niezrozumiałym w oczach chłopca, który wpatrywał się w zwycięskie gesty dobrze silnego blondyna ubranego w sam czarny płaszcz i spodnie.
Jego oczy szukały sensu, którego jego młode serce odmawiało temu, co teraz widział.

Kiedy sala całkiem już opustoszała, Hod wraz z Sinbardem podeszli do siedzącego na narożniku klatki wojownika, który właśnie odwijał zakrwawione bandaże owinięte po boksersku wokół dłoni.
- Wygrałeś? - rzucił z uśmiechem Hod stając u podstawy ringu.
- Zawsze wygrywam. - Odpowiedział cięto rzucając nasiąknięty krwią bandaż na zakurzoną podłogę.
Sinbard stanął lekko za plecami swojego opiekuna i przyglądał się jak drugi bandaż ląduje na ziemi, po czym nieznajomy zeskakuje i podchodzi do Hoda.
- Witaj dziadku - powiedział blondyn i objął staruszka w ciepłym przyjacielskim geście, który wydawał się czymś szokującym w zestawieniu z tym, jak przed kilkoma chwilami zachowywał się na ringu.
Hod odwzajemnił uścisk po czym, mężczyzna w płaszczu zwrócił się z wyciągniętą ręką do Sinbarda:
- Cześć mały, jestem Bartus.
Chłopiec jednak ani drgnął i pozostał za plecami swojego opiekuna przypatrując się uważnie.
Bartus czując konsternację, którą Hod skwitował tylko wzruszeniem ramionami i uśmiechem spojrzał na chwile na wpadające przez otwór w dachu światło.
Kurz migotał lekko w snopie promieni słonecznych, które wypełniały całe pomieszczenie kontrastem światła i cieni.
Miejsce wydawało się jakby nie do poznania.
Mimo, że w pamięci wisiały jeszcze zagrzewające do walki krzyki i brawa wszystko wypełniał spokój.
- Jesteś tu po to? Chcesz ich zobaczyć? - Zapytał Bartus spuszczając głowę.
- Tak - potwierdził ciepło Hod.
- Dobrze. Chodźmy.

Cała trójka udała się do mieszkania Bartusa, które znajdowało się dość niedaleko.
Wnętrze było przestronne i o wiele bardziej nowoczesne niż można byłoby się spodziewać.
Gdy weszli do środka Bartus zaczął się krzątać i chodzić w tę i z powrotem, a dwaj podróżnicy usiedli na wygodnej, dużej kanapie, stojącej pośrodku gościnnego pokoju.
Mieszkanie było pełne przyrządów do treningu, i wydawać się by mogło, że zajmują więcej miejsca niż meble użytkowe.
- Napijecie się czegoś? - zapytał się Bartus po raz kolejny przechodząc przez środek pokoju.  
Hod przytaknął skromnie, a Sinbard zdziwił się, nie tyle zadanym pytaniem, co ciepłym, życzliwym tonem w jakim zostało zadane.
Widząc to, gospodarz spokojnie wyjaśnił:
- Nie chcę, by moim gościom czegoś brakowało.
Po czym wrócił z prostą tacą na której stały porcelanowe kubki i dzban mocnej czarnej herbaty.

Gdy każdy zaspokoił już pragnienie, Bartus usiadł w fotelu naprzeciwko swoich gości i opierając brodę na złożonych rękach, zaczął:
- Wiesz, że pragnęli, by pozostawić ich w spokoju. To był ich wybór. Czego od nich potrzebujesz?
- To kwestia przeczucia. Poza tym zatęskniłem za naszym samurajem z zamiłowaniem do malowania obrazów i jego panią. - Hod uśmiechnął się czule.
- A on? - Spytał Bartus kiwając wskazująco głową na młodszego towarzysza.
- A on. - Staruszek objął ramieniem plecy chłopca. - On idzie ze mną. Poza tym, popatrz na niego. Samo serduszko.
Hod zaśmiał się do Sinbarda tak szczerze, że chłopiec mimowolnie odwzajemnił emocję.
- Cóż. Pójdę więc po obraz. - Bartus skinął głową i wyszedł do innego pokoju.

- Nic już nie rozumiem! - poskarżył się rozbawionym tonem chłopiec swojemu starszemu towarzyszowi - To wszystko jest strasznie dziwne.
- Nowe wrażenia? - zapytał Hod podnosząc głowę znad kubka herbaty.
Chłopiec potwierdził skinieniem.
- To wszystko zależy. - Zaczął staruszek. - Od tego, co jest twoją normą. Gdybyś żył w takim mieście jak Turan to, to że ludzie okładają się po twarzy, było by dla ciebie czymś zwyczajnym. Może nie czymś słusznym, ale nie wywoływałoby to takiej burzy emocji. Czasami spotykają nas rzeczy, które trudno jest nam nazwać, lub sklasyfikować, dlatego właśnie, że występują rzadko i dlatego, że nasz ogląd jest pod wieloma względami ograniczony. I to też czasami dobrze, bo dzięki temu spotykają nas również magiczne chwile. Które mogą nas zaskoczyć, ubogacić. Zdarza się coś, co możemy kochać i być wdzięcznym, że się wydarzyło. Coś co nas inspiruje.
Hod spojrzał o oczy chłopca i dodał:
- Jest w tym świecie magia. I bierze się ona z tego, że pokochałeś ten świat. Wtedy ta "magiczność" rodzi się z Ciebie i każda chwila zawiera w sobie TO uczucie.
- Wydaje mi się, że rozumiem o czym teraz opowiadasz. To wszystko jest jakby wielką podróżą dla każdego z nas. - Odpowiedział Sinbard i zaczął rozmyślać, układając sobie to wszystko na swój sposób i dzieląc się wnioskami ze staruszkiem w taki sposób, jak przyjaciel rozmawia z przyjacielem.

W międzyczasie zjawił się Bartus niosąc drewnianą ramę z obrazem zawiniętą w płócienny materiał.
Widząc że jego goście silnie zajęci są rozmową, postawił obraz obok swojego fotela i usiadł przysłuchując się chwilkę, po czym zaraz wstał, znalazł w kącie stojak na kształt sztalugi i postawił na nim odwinięty obraz.
Był to dość niezwykły malunek przedstawiający samotną chatkę pośród nizinnego krajobrazu.
Bartus spojrzał z uśmiechem na trwającą żywiołową wymianę myśli pomiędzy jego gośćmi i nie odrywając od nich wzroku dotknął obrazu.
W jednej chwili cały pokój wypełnił się silnym białym światłem i ledwo słyszalnym wysokim dźwiękiem.
Oślepiony tak niespodziewanym błyskiem Sinbard przetarł zmrużone oczy i okazało się, że Bartusa znikł.
Jego pytające, pełne zdumienia spojrzenie napotkało uśmiechniętą twarz Hoda, który bez słowa, jak gdyby nigdy nic, wstał i wolno podszedł do obrazu.
Spojrzał na pomalowane farbą płótno, tak jakby był w stanie dostrzec w nim jakąś głębię lub zaklętą przestrzeń, po czym od niechcenia dotknął jego powierzchni.
Sinbard zasłaniając twarz przed kolejnym błyskiem światła, wpatrywał się przez zmrużone oczy na sylwetkę jego opiekuna, która niknęła we wszystko ogarniającym świetle.
- Tak, kochany. W istocie, życie jest jak podróż. - Powiedział ciepło Hod a jego miękki głos wypełnił cały pokój.
Blask nasilił się i Sinbard musiał zamknąć całkiem oczy.
Lekki, ciepły powiew, w którym zawieszony był wzruszający dźwięk wypełnił zmysły chłopca.
Czół się tak jakby słyszał go całym sobą, nie tylko za pomocą uszu, lecz jakby dźwięk wypełniał i rezonował z całym jego ciałem.
Krótką chwilę przebywał w tym stanie.
Dysząc szybko z nadmiaru emocji, powoli otworzył oczy.

Był w pokoju całkiem sam.


Pośród pustki myśli.
Serca bijącego jak młot.
Stał u progu niewysławialnej przygody.

Która przyszła do niego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz