Kontemplacje

- Poziomy doświadczeń, czyli droga od ucznia do mistrza -



  • Poziom Pierwszy:
Wyobraźmy sobie spotykające się dwie osoby.
Osoba "pierwsza" jest "mistrzem".
Osobą "drugą" jest "uczeń".
Mistrz pełen pewności stwierdza przy uczniu:
"Jesteśmy niczym bogowie, jesteśmy jak anioły".
To bardzo poetyckie zwroty kochającej osoby.
Taka wypowiedź jest Pierwszy Poziomem.
Kochający NIEPODWAŻALNIE STWIERDZA.
Mówi ze swojego niepodważalnego odczucia.
Mówi pełen pewności z głębi Serca.
"Mistrz" zaprasza tym samym ucznia do wędrówki poprzez własną wypowiedź, egzystencję.
  • Poziom Drugi:
"Uczeń" słuchający stwierdzenia "mistrza" najczęściej nie może doświadczyć warunków "narodzin" takiego zwrotu w Sobie.
Dla ucznia to stwierdzenie, "Jesteśmy bogami" musi więc zostać przyjęte na wiarę.
Uczeń staje się "poszukującym".
Staje się dociekliwy.
Pragnie pojednania z "mistrzem".
W tym momencie, słowa "mistrza" nie są dla "ucznia" czymś prawdziwym.
Gdy "uczeń" uznaje swoją "niższość", słowa "mistrza" stają się odległym celem.
"Uczeń" udaje się na wędrówkę, aby "znaleźć pewność", którą zachwycił go "mistrz".
Stwierdzenie na ten czas traci całą swoją moc, całą głębię i pewność.
Pokładana jest w nie pewna ufność, ale egzystencjalne przekonanie nie powstało jeszcze w "uczniu".
"Uczeń" nie czuł bodźca, nie miał doświadczenia, które sprawiłoby, aby olśnienie "Jesteśmy bogami" mogło się w nim zapalić.
  • Poziom Trzeci:
"Uczeń" doskonale o tym wie.
Wie, że w obecnym stanie nie może wykrzesić z siebie pewności Odkrycia, które przyświecało jego "mistrzowi".
Może jednak się na nim "oprzeć", zbudować na nim coś i wspiąć się "wyżej".
Może również połączyć się z "mistrzem" w Umysłowym Zrozumieniu.
Gdy wyrazi swoje zrozumienie osoby stają się mentalnie, ilościowo "Tym Samym".
I jest to sakramentalna chwila.
Chwila intymnego powierzenia "ucznia" do "mistrza".
"Uczeń" uznaje dominację "mistrza" nad nim, nie decyduje się na samodzielną wędrówkę.
Jeśli jednak wybierze, by wyruszyć drogę.
Musi coś dodać do stwierdzenia "od siebie".
Musi wejść w dualizm.
W umysł, ponieważ Kochające Stwierdzenie jest Kompletne Samo w Sobie.
Jeżeli pragniemy cokolwiek do niego dodać musimy je rozbić.
Tak powstaje koncept "Upadłego boga, upadłego anioła".
  • Poziom Czwarty:
Świat istnieje w Nieustannej Równowadze.
Stworzenie w naszej psychice obrazu "Upadłej istoty" MUSI i samoczynnie dokona manifestacji o przeciwnej wartości.
Każdy mentalny twór dąży do równowagi.
Dąży do kreacji przeciwwagi, która zamknie to mentalne koło.
W tym wypadku będzie to obraz "Wzniesionej, Oświeconej Istoty", która jest czymś przeciwnym do "upadłej".
"Uczeń" przyjmuję postawę "upadłego", "mistrz" staje się "wzniesionym" bogiem, aniołem, istotą.
Stworzenie negatywu powoduje powstanie pozytywu.
Oba stany nie są jednak czymś prawdziwym.
To efekt Intelektualnego Rozbicia pewnego stwierdzenia.
Łatwo zaobserwować to, gdy pytamy się kogoś o interesujące nas zagadnienie.
Kiedy pytasz o coś, co cię bardzo emocjonuje i czujesz, że nie możesz sam znaleźć odpowiedzi, co robią ludzie?
Odpowiadają, tak?
Oczywiście, pragną rozwiązać Twój "problem".
Pragną zamienić Twój "negatywny" stan nie-wiedzenia w "pozytywny" stan wiedzy, prawda?
  • Poziom Piąty:
Pozytyw również musi zostać przyjęty na wiarę.
Również jest tworem mentalnym.
Nie istnieje w rzeczywistości.
Widząc pozytyw i negatyw posiadasz kolejną możliwość zakończenia wnikania w stwierdzenie.
Możesz połączyć się "mistrzem", który stworzył dane zagadnienie w mentalnym oraz empirycznym Zrozumieniu.
Zakończyłeś pewną mentalną podróż.
Umysł zatoczył nad stwierdzeniem koło.
Pojawiło się w Tobie wiele obrazów i doświadczeń, które cię ubogaciły pod wieloma względami.
Jest to moment Wyzwolenia się od wnikania w dany temat, bo umysł zaspokoił swoją ciekawość.
Dotknął dwóch przeciwnych punktów ekstremalnych.
Dwóch mentalnych ekstrem.
  • Poziom Szósty:
Zostawiasz więc "mistrza", stwórcę stwierdzenia i spotykasz kogoś "trzeciego".
"Trzecia" osoba nic nie wie o tym co stwierdził "pierwszy", który był twoim "mistrzem".
Nie wie o Twojej mentalnej wędrówce nad danym zagadnieniem.
Co możesz zrobić?
Możesz to z nim PRZEŻYĆ, bo jest on z racji swojego "niewinnego" doświadczenia "czysty" od wniosków i zamyślań w tym temacie.
Możesz przypatrywać się jego niewinności pod odpowiednim kątem, który jest ci teraz dostępny.
Bo twoja mentalna wędrówka dobiegła końca.
Wiedząc białą i czarną  mentalną wersję ORAZ czyste istnienie, którego nie możesz przypasować do żadnej z tych umysłowych projekcji możesz dojść do Olśnienia.
Zakrzyczeć w wielkiej pewności:
"Jesteśmy bogami! Jesteśmy niczym anioły!"
Niepodważalnie stwierdzając sam stajesz się wtedy "mistrzem".
Przebyłeś wszystkie stopnie podróży.
Jest to wielce znaczący punkt.
Może to zapoczątkować wędrówkę "trzeciego", który był świadkiem, tak jak ty byłeś świadkiem "pierwszego".
I będzie twoim "uczniem", tak jak ty byłeś "uczniem" swojego "mistrza".
Poziom Szósty jest momentem połączenia się nie tylko w Zrozumieniu, mentalnym i empirycznym Doświadczeniu nad danym stwierdzeniem...
Ale także w Bezpośrednim Doświadczeniu z osobą, która zainicjowała wędrówkę.
W Szóstym kroku "uczeń" i "mistrz" stają się tym samym.
Wyzwalają się z odgrywania swoich ról "mistrza" i "ucznia" ku Prawdzie Egzystencji.
Nie są czymś mniejszym, albo większym...
Nie są czymś lepszym, albo gorszym...

SĄ CZYMŚ PRAWDZIWYM.

Z Głębi nasuwają się więc pytania...

Kto był tym Pierwszym Mistrzem?
Kim był Pierwszy, który zapoczątkował Życie?
Kto był Drugim, który wyruszył w Drogę?
Kto jest Uczniem, który zapragnął doświadczyć Czym Jest Życie?



- Zabawa z umysłem -


Wymyśliłem kiedyś pewną zabawę. Wpadłem na nią przypadkiem czytając jakieś cytaty. To czego doświadczyłem i czym teraz pragnę się podzielić, wprawiło mnie w ogromne zdumienie.
Gra polega na wybraniu jakiegoś prostego powiedzenia i "przekonwertowaniu" wszystkich słów na ich kompletne przeciwieństwa. W niektórych przypadkach jest to trudne. Myślę, że powód jest bardzo oczywisty. Język po prostu nie został stworzony do takiej konwersji. Język w jakim rozmawiamy jest często wielopoziomowy, zdania są często wielowątkowe, odwołują się do wielu podmiotów... Dlatego najlepiej sprawdzają krótkie, proste mądrości, choć nie mówię, że długie są czymś niemożliwym do zrobienia.
Ćwiczenie zwraca Twoją uwagę na dualność umysłu, poszerzając tym samym Twój kąt postrzegania świata.
Przeznaczeniem tej gry w "awers - rewers" jest zamknięcie koła umysłu, dotknięcie dwóch ekstrem i zakończenie mentalnej wędrówki.


  • Przykład Pierwszy:
"Odpowiedź jest zawsze dobra."
Odpowiedź - Pytanie
jest - nie jest
zawsze - nigdy
dobra - zła
"Odpowiedź jest zawsze dobra.
Pytanie nie jest nigdy złe."

Teraz jest to coś "kompletnego". Brzmi jak naprawdę potężne stwierdzenie. Jak widzisz emanuje od niego Pewność. Nie ma żadnego "ale". Słowa stały się potężną strzałką. Stały się Drogą. Drogowskazem. Umysł nie może tutaj już niczego dodać. Bo słowa stały się STWIERDZENIEM.

  • Przykład Drugi:
"Miłość jest kluczem życia."
Miłość - Nienawiść
jest - nie jest
kluczem - zamknięciem
życia - śmierci
"Miłość jest kluczem życia.
Nienawiść nie jest zamknięciem śmierci."

Czytając dopełnione stwierdzenie, czy nie pojawia się otucha? Stwierdzenie jest teraz całkowicie pozbawione dualnego napięcia umysłu. Nie ma już oddzielnego dobra i zła. Nie ma ukazanej żadnej nagrody za miłość, ani kary za nienawiść. Brak kata i ofiary wprowadza umysł w stan odprężenia. Nie wisi już nad Tobą żaden topór, ani nie huśta się przed Tobą, żadna złota marchewka zawieszona na kijku. Czytając to jesteś tylko Ty i Twój Wybór. Wybierzesz miłość - poczujesz Samego Siebie, Swoje Życie. Przydarzy Ci się kogoś nienawidzić -  no cóż, nie jesteś więźniem swoich uczuć i nic przed Tobą się nie zamknęło. Nadal Twoje Życie jest w Twoich Rękach.

  • Przykład Trzeci:
"Więc gdy zło spotkasz, nie sądź nikogo i nie narzekaj, lecz pomyśl, czego nauczyć Cię chciało, podziękuj, podnieś się i idź dalej."

Po przemianie otrzymamy w całości takie przesłanie:
"Więc gdy zło spotkasz, nie sądź nikogo i nie narzekaj, lecz pomyśl, czego nauczyć Cię chciało, podziękuj, podnieś się i idź dalej.
Dopóki dobra nie spotkasz, sądzisz wszystkich i narzekasz, wcale nie zastanawiasz się, niczego uczyć się nie chcesz, a wymagasz, kładziesz się i stoisz w miejscu"

Czyż właśnie nie to dzieje się na świecie? Czyż nie osądzamy się wzajemnie? Czyż nie mamy nawyku narzekania na wszystko, wcale się uprzednio nie zastanawiając jak wielki wpływ mają nasze słowa na otaczających nas ludzi? Czy nie żyjemy w zamkniętych umysłach, które odmawiają nauki, wyciągania wniosków? Czy nie położyliśmy się odłogiem, trwając w niezdolności do poczucia piękna, do zachwytu, pasji?
Gdzie uleciało nasze Serce?
Co mamy zrobić?
Kogo słuchać?

Przyjacielu...

"Więc gdy zło spotkasz, nie sądź nikogo i nie narzekaj, lecz pomyśl, czego nauczyć Cię chciało, podziękuj, podnieś się i idź dalej."

Namaste.

Om





- Świadomy oddech - 




Wróciłem właśnie z bardzo intensywnej i harmonijnej wymiany energii...
Właśnie tak siedzę...
I myślę...

I tak pomyślało mi się, że ludzie mogą bagatelizować taką radę "skup się na oddechu".
Ponieważ nie wiedzą z jakiego miejsca padają te słowa, nie znają płenty do której może zaprowadzić "świadomy oddech:".

A ta prosta czynność to jedno z najwspanialszych ziaren.
Dla mnie to "dobre ziarno".
Ponieważ obradza w piękne owoce, często wspólne.

Po pierwsze umiejętność skupiania się, koncentracji jest wskazana jeśli pragniemy skutecznie realizować konkretne cele w życiu.
Co trudne będzie gdy stan skupienia naszej uwagi jest rozleniwiony, gnuśny i nic mu się nie chce, a już na pewno ruszać ludzikiem poprzez materię w nieprzychylnych warunkach.
Czyli można bardzo mądrze powiedzieć że człowiek, istnienie się indukuje, skupia i układa materię wokoło wedle własnej woli.
Co jest miłe i dobre, jak jest miłe i dobre. : )

Co jeszcze?
Pojawia się Przestrzeń.
Dlaczego?
Ponieważ obserwując oddech wyrabiasz sobie nawyk obserwowania.
Czyli powoli, mniej utożsamiasz się z tym jak wyglądasz, z myślami, które pojawiają się w głowie...
Zdrowy dystans, brak uwikłania emocjonalnego, brak ganiającej po opisach i wartościach uwagi.
Rzeczy dzieją się w twojej Obecności, obserwujesz.
Daje to mnóstwo czasu, ponieważ nasz punkt postrzegania jest stały, nie porusza się chaotycznie w opisie zdarzenia tylko stoi, patrzy.

W tym momencie rodzi się decyzja.
O tym co wydarzy się za chwilę.
Świadomość przestaje być bierna.
Przestaje być uległa, tylko stwarza dla siebie takie warunki jakie pragnie.

Bo dlaczegoby nie?
Wszystko jest na miejscu.
Wszystkie narzędzia są dostępne.

Naprawdę nie istnieje żadne słowo ani wartość, które są poza tobą.

Słowo to nie obiekt.
Wartość to również nie jest obiekt.

Nie możesz mieć albo nie mieć tych rzeczy.

Uwolnić punkt postrzegania, stopniowo, albo wielkim haustem.
I patrzeć na owoce swoich dłoni.
W coraz większej śmiałości.
Coraz bardziej tak jak czujemy.
Witać w swojej świadomości pełniejszy, głębszy obraz.
Bo to co odkryjemy w sobie, możemy dać innym.
I nasz przekaz staje się pełniejszy i głębszy.

Wszystko się zazębia.
Scala.

Rozkosz odkrywania.
Samostanowienia.

Swoboda, w byciu.

W kochaniu tak, jak najbardziej kochasz, by kochać.

Naprawdę nie ma nic innego.

Mieć odwagę Przejawiać się zgodnie ze swoim najszczerszym przejawem.

Nie mogę życzyć nikomu niczego większego.
Ponieważ nie ma większej rozkoszy niż czuć się częścią Tego Wszystkiego.

Tymi słowami i kuflem ciemnego, zimnego piwa dzielę się z wami.

Om





- Słowa i cisza -


Czy siedziałeś kiedyś na wprost kogoś i po prostu patrzyliście sobie w oczy?

Czy cisza jest dla ciebie problemem?

A przecież to słowa sprawiają, że możemy się nie zgodzić.

Ponieważ nigdy nie oddadzą doświadczenia.

Człowiek wykorzystując je jako jedyne narzędzie komunikacji skazuje się więc na wiecznie niezrozumienie.

Ponieważ gdy powiem "długi" każdy pomyśli o innym wymiarze być może nawet w różnych skalach mierniczych, pomijając już całkiem tych, którzy zerkną do spodni i oby to były własne spodnie własne. : )))

Słowa stały się dogmatem, mimo, że są bardzo ogólnym sposobem przekazywania informacji.

I ludzie to widzą, dlatego tworzą kolejne i kolejne koncepty, by się "lepiej dogadać" a dzieje się coś wręcz odwrotnego, bo te koncepty nie są znane wszystkim.

Kolejny problem!

To trzeba ich uczyć!
Nauczyć ich wszystkich!
Nauczyć ich konceptów, które są mentalnym tworem, by mogli rozumieć co do nich się mówi...

Usuń słowa.

A będziemy budować domy i jeść owoce.

Ponieważ cisza ukazuje nam umysł.
Nasz własny.

Ego.

Przywiązania.

Maski.

Cisza daje sposobność bardzo szczerej decyzji.

Ponieważ trudno o naszą, najintymniejszą decyzję wygłościć w chaosie konceptów i słów, historii innych ludzi, bo ani nasza uwaga nie zazna skupienia, ani nasze słowa nie przedrą się przez harmider.

Cisza jest wyrazem poczucia jedności.

Kiedy wiesz wszystko to co możesz w te chwili pomyśleć i wolisz po prostu być z drugim człowiekiem.
I on wtedy będzie taki sam.

Ponieważ tam gdzie mogłeś dojść ty, mógł dojść każdy.

Ponieważ ten świat zbudowano tak, by każdy z nas mógł poczuć jak smakuje odkrywanie Ameryki.

I radość odkrycia jest możliwa tylko dzięki przestrzeni, jaką jest Cisza.




- Wola i Myśl -


Według mnie Wola jest stałym, nieporuszającym się aspektem każdego człowieka. Myśli będą natomiast aspektem, który ciągle się porusza. Wola jest niepodmiotowa, myśl posiada zawsze podmiot. Nie można myśleć o "niczym", mimo, że być może słyszeliśmy takie powiedzenie. Umysł opiera się wyłącznie na obiektach, myślenie o "niczym" o zjawisku bez-stanowym jest więc niemożliwe.

Z tego co teraz widzę, wydaje mi się, że to nie to myśli tworzą Wolę. Myśli mogą tworzyć pragnienie, być może i szczytne i piękne. Pragnienie również jest podmiotowe, ponieważ jest wytworem myśli. Ruch powołuje do życia ruch. Akcja tworzy reakcję. Tak więc myśl rodzi pragnienie. Nie ma więc nic wspólnego z Wolą. Pragnienie wymaga przyszłości, aby "stało się coś" co według nas, nie jest obecne teraz. Pragnienie wprowadza istnienie w stan oczekiwania, zawieszenia, pracy, przygody.

Ten świat jest w ruchu, bo wiele ludzi Pragnie. "Wszyscy czegoś pragną" dlatego też wykonują wiele, a często nawet zbyt wiele czynności, które stały się w pewnym stopniu automatyczne, pomijane. Bo ciągle patrzą na obserwowany w umyśle cel napędzany swoim własnym pragnieniem. Nie ważne czy pragnienie jest wynikiem ich świadomego lub nie - wyboru, albo czy koncept, idea została im podsunięta w takiej czy innej wierze...

RUCH ODDZIELA NAS OD TEGO CO JEST.

Nie jest to nic nagannego, choć przytłoczeni przez docierające nas bodźce możemy doprowadzić do różnych przykrości. Zapędzeni nie widzimy tego co nas otacza, nie widzimy barw, twarzy, Siebie, swojego wnętrza. Bo wszystko traci znaczenie, kiedy istnienie przybiera mentalny kształt "Ja i mój cel".
Widzę jednak to tak, że dano nam dwie równoważące się siły: Myśli - aspekt ruchomy, oraz Wolę - aspekt stały. Istnieją one w harmonii, balansie.

Dlatego nie sądzę, że powinniśmy walczyć z tymi możliwościami, ani z wyobrażeniem nas samych spowodowanym przyjęciem jakiejś skrajnej postawy wobec któregoś z tych aspektów.
Wolę uważam za nasze przejawianie się tutaj. Jest ona ściśle związana z naszą egzystencją. I śmiem twierdzić, że...

PUKI ISTNIEJEMY BĘDZIEMY MYŚLEĆ.

Nie można od tego uciec, bo gdy stworzyliśmy w umyśle jedno - pojawia się też i drugie. Nie zmienia to jednak faktu, że to rozbicie wynika tylko i wyłącznie z tego, że umysł nie potrafi działać inaczej. Zdobywa wiedzę poprzez rozbijanie i łączenie zjawisk, obiektów. Wszelkie słowa powstały poprzez rozbicie obecnej chwili przez pryzmat istnienia, które go doświadczało.

Dlatego można nie przywiązywać wagi do myśli, pozwolić aby działy się jako naturalny proces dziejący się "gdzieś tam" w tle. Mimo, że może wydawać się to trudne, bo myśli kreowane, gdy umysł jest nastawiony na "tryb przetrwania" dostają ogromny priorytet. "Tryb przetrwania" może się w nas odpalić w każdej nawet najbardziej błahej sytuacji. Ktoś nas potrąci na ulicy, nazwie w jakiś obraźliwy dla nas sposób, będzie zachowywał się tajemniczo, najdrobniejsze rzeczy mogą sprawić, że przyjmiemy postawę agresywną - obronną. Dzieje się to automatycznie ponieważ istnieją w nas ślady pierwotnych instynktów.
Jest jednak w nas Przestrzeń, nie jest to miejsce "ucieczki" od myśli. To miejsce nie jest możliwe do określenia, nie jest geograficzne. Nie posiada żadnych cech. Nie można o nim nawet powiedzieć "nie posiada cech", bo tych słów też tam nie ma.

Harmonia pomiędzy Wolą a myślami jakoby "wymusza" powstawanie myśli. Tym jest każdy aspekt życia, egzystencji, Boga, nas samych - PRZESTRZENIĄ (W tym wypadku Wolą), w której dokonuje się RUCH (myśli). Niemożliwym jest, wytłumaczyć to inaczej za pomocą słów, które same w sobie są dualne.
A skoro o słowach to nawiązanie do "Mocy słów".
Napiszę słowo, proszę kto chętny niech zobrazuje sobie.
Słowo to "Światło".
Przywołujemy oraz, który nam się najbardziej kojarzy.
Jest?
Gdy napisałem "Światło" czy zobaczycie światło?
A czy był tam mrok, poświata, tło?
A odnotowaliście ten fakt, czy patrzyliście w środek przywołanego źródła światła?
No i tym jest właśnie Pragnienie. Dążeniem do celu. "Szukaj Światła" - wszystko inne jest pomijane, mimo, że jest. : )

Pozdrawiam.




 - Pierwsze chwile ze Świadomością -


Poczucie bytów jest bardzo pięknym zakrzywieniem w ludzkiej psychice.
I jako "samostójka" jest bardzo bajecznym przejawem naszej ekspresji tutaj.
Są istoty, które zamiast konfliktu wybrały właśnie baśń.
Ale dążenie do tego by inni odgrywali rolę w naszym intymnym poczuciu samych siebie....
Nazwałbym nienasyceniem.
Nieobecnością, ponieważ uwaga jest skierowana na obiekty, scenariusz.
Jest podmiotowa.

Jest kpiną.

Bo pominięte jest wszystko to co w Istocie najistotniejsze.
Jej bezmiar.
Jest tylko lore w który ubieramy obiekty do, których redukowane jest wszystko co postrzegamy.

Naturą umysłu jest udzielanie odpowiedzi, dawanie rozwiązań.
Aby to było możliwe musi istnieć równanie często w kształcie pytania.
A aby istniało równanie...
Ktoś albo coś musi stać się stałą.
Cyfrą.

5 aby stać się 7 musi dodawać do siebie rzeczy.
Ponieważ 5 nie jest 6.
A 6 jest takie zajebiste.
Wszystko ma być 6.
Popatrz jak blado wypada 3!
Mój boże!
Ile rzeczy trzeba poprawić!

A potem wstanie uczony Kowalski, czyli nie ten z dowcipów, bo Kowalski zmądrzał i stał się 9!
Kowalski zrozumiał i obrócił 6 i stał się 9!

Niebywałe!

Nie wydarzyło się kompletnie nic poza tym, że Kowalski zaczął wybierać inne myśli i znalazł ludzi, którzy mu przytakną!
Kowalski dostał order, który świadczy wszem i wobec że jest jak najbardziej zasłużoną 9tką.
Taka przygoda!
Takie doświadczenie!

ILE ISTNIEŃ BYŁO POTRZEBA BY KOWALSKI MÓGŁ ŚNIĆ SWÓJ SEN?

Ha?

Nie słyszę.

ILE ISTNIEŃ MUSIAŁO ZAMIENIĆ SIĘ W SKŁADOWE RÓWNANIA BY KOWALSKI MÓGŁ MYŚLEĆ, ŻE JEST TYM CZY TAMTYM?

A czemu do kurwy nędzy Kowalski mimo, że taki mądry nie jest samodzielny w swojej podróży przez Życie?

Ponieważ taka jest natura umysłu.
Ponieważ taka jest reakcja na zagubienie i strach.

Rodzimy się tutaj pośród barw, kształtów i nie wiemy "co to wszystko jest".
Istnienie w swym najczystszym stanie - niewiedzy.
Bezgraniczne.
Dopiero później uczymy się, że "to są moje ręce - mogę robić nimi rzeczy".
To jest dupa i można na niej siedzieć na krześle - krzesło to jest tamto o, koło ściany, w czymś co nazywa się mieszkanie.

Intymny stosunek do niewiedzy, negatywny, sprawia, że umysł pragnie wydostać się z niewiedzy.
Szuka odpowiedzi.
Szuka poprzez rozbijanie tego czego doświadcza na drobne rzeczy, z którymi sobie może poradzić.
Szuka stałych.
Szuka cyfr.

A jak się mu równanie nie zgrywa to się wkurwia i szuka winnego.
A jak szuka to pewnie znajdzie.

I tak się plecie bujda na resorach.
Rodzą się kolejni ludzie, przed którymi stoją takie same dylematy jak przed każdym innym...

Kim jestem?
Gdzie jestem?
Co jest "tam"?

Sprowadzają życie do równania które nie może się udać bo nie istnieją stałe.
Nie ma na tym świecie ani jednej jedynki, dwójki trójki.
Nie ma takich rzeczy.

Ale...

Ktoś przekonał świadomość, że są i to są jak najbardziej realne!
I na przykład jak postawimy za tą 4ką zero, które jest niczym to 4 ma dziesięciokrotnie więcej mocy w OPISYWANIU CI GDZIE SIĘ ZNAJDUJESZ.

ŚNIMY SEN JAKIEGOŚ DEBILA.

WSZYSCY.

ŚNIMY SEN DEBILA KTÓRY WYMAGA NAS WSZYSTKICH BY UWAŻAŁ SIĘ ZA TAKIEGO JAK SIEBIE WIDZI.

Tak długo jak istnieje jakakolwiek wartość inna od ludzkiego życia, która jest "zarabiana" przez Życie, Ludzkie Istnienie, tak długo właśnie ta "wartość" będzie determinowała TO CO DOŚWIADCZA ŻYCIE ŻYJĄC.

Skoro COŚ jest wiecznie POZA Istnieniem to wymusza na Istnieniu wieczny ruch.
Za czymś co jest "poza".
Przykuwa i uprzedmiotowuje to uwagę która SAMA PRAGNIE STAĆ SIĘ CZĘŚCIĄ RÓWNANIA.

BYLE BY ZAZNAĆ SPOKOJU, WIĄŻĄCEGO SIĘ Z CHWILOWĄ MOŻLIWOŚCIĄ OKREŚLENIA SWOJEJ POZYCJI POŚRÓD BARW I KSZTAŁTÓW.

I wiecznie obecny Bezmiar w sercu każdego istnienia staje się właśnie tym przekonaniem.

Ponieważ dano Życiu w nas niewiarygodną wręcz moc.
Możliwość stwarzania i Kreacji.
A jest to możliwe ponieważ Istnienie jest PRAWDĄ.
Jest jedynym co jest.

Wszystko jest.
A mur staje tam gdzie go postawimy.
Narodzone istnienie raduje się Bezbrzeżnie.
A w jego śmiechu widać całą radość świata.
Nie ma większej szczerości.
Nie ma większej naturalności.
I nigdzie nie znajdziemy większej lekcji niż w dziecku.

Rodzic uczy dziecko materii, zasad i cyfr.
Dziecko ukazuje Prawdę Życia.

Bezgraniczność, czystość postrzegania, wolność od konceptów.

Dlaczego rodzic uczy dziecko materii, zasad i cyfr, tego co dobre a co złe, wszystkich tych zasad i znaczenia słów?

Dlaczego?

Ponieważ Istnienie chce oglądać TYLKO SIEBIE.

Sęk w tym, że dawno, dawno temu...

Wydarzyło się coś...

Co sprawiło, że to co rodzic miał do przekazania dziecku zaprowadziło świat do tego kształtu jest teraz.
Do tego kształtu, który może wskazać każdy z nas.

Porażające jest to, że każdy z nas opisze świat na inne sposoby.
Mimo, że Świat Jest Jeden...

Jeden Jedyny.

Mimo to możemy zaobserwować paletę od " wspaniały, poprzez mi wystarczy więc mam w dupie do ale tu chujowo spadam stąd".

Skąd ta farsa?

Skąd to umniejszanie sobie?

Z miejsca z którego rodzi się i manipulacja jak i uniżona postawa.

Z POCZUCIA WŁASNEJ NIEWARTOŚCI.

Pierwszą przyczyną podziału jest skarcenie, zruganie za nieumiejętność, za słowa, za nieposłuszność.

Istnienie, które pierwsze odkryło w swoim doświadczeniu swoje istnienie, które było zdolne do stwierdzenia swojej obecności doświadczyło niewypowiedzianego strachu.

Ponieważ był pierwszy.

Był pionierem.

Którego nikt nie mógł poprowadzić za rączkę.

Wyobraźcie sobie stan jego psychiki.
Niezdolność do komunikacji.
Niezdolność do wyrażania siebie.
Niezdolność do określenie swojego położenia.
Niezdolność do określenia dlaczego czuje się źle jak zje to czy tamto.

Wyobraźcie sobie to istnienie, które było pionierem w wędrówce świadomości.

Wiesz już dlaczego powstał koncept Boga?

Z NIEWYSŁAWIALNEJ NIEMOŻNOŚCI ZARADZENIU SWOJEMU CIERPIENIU.

Z OSTATECZNEJ SAMOTNOŚCI ŚWIADOMOŚCI.

Z potrzeby pomocy powstał Najwyższy i Najznamienitszy Zmyślony Przyjaciel.
I na osłodę powstała też Dusza, by zawsze mogła być przy Nim.

Dotknij to uczucie.
Dotknij tego człowieka.

Koniec końców chodzi o to, by dotknąć To Uczucie.
To Uczucie, które stworzyło Boga.
Które płakało o pomoc.

To doświadczenie wryło w świadomości koleiny.
Że zawsze jest odpowiedź.

Powstało pierwsze Równanie.

Pierwszy przejaw determinizmu.
Pierwsze ukojenie.

Najwyższe jest "tam"
Ja jestem tu.

Tym jest Życie.

Jak ta istota zareagowała na próbę zaprzeczenia, zniszczenia tego mentalnego spokoju, relacji z Bogiem?

Jak ty postąpił byś, gdyby ktoś próbował zabrać Twoje Całe Życie, które dopiero poznałeś?

To był moment w którym w świadomości pojawił się gniew.
Pierwszy moment gdy istnienia świadomie doświadczały walki.
Gdy nie wynikała ona z instynktu ani głodu.
Była osobista.

Istnienie które zdało sobie sprawę ze swojego istnienia.
Ukojone od cierpienia mentalnym konceptem, takim jaki umiało w sobie stworzyć...
Zaznało zawiści, pojawiła się nienawiść.

Skoro ktoś śmiał zaprzeczyć, nie ma racji, ponieważ to co powstało w świadomości pioniera dawało ukojenie - było więc właściwe.
Natomiast wszystko co przeczyło tym wierzeniom - było niewłaściwe, gorsze.

Historia ludzi opierała się właśnie ta tych biegunach.
Jednak siła by obronić swój mentalny koncept, który dawał ukojenie, nie zawsze wystarczyła.
Pojawił się koncept ilości.
Mamy więcej - dobra nasza.

W odpowiedzi pojawiła się przebiegłość.
Jest ich więcej - zaatakujemy nocą.

W odpowiedzi.
Są zuchwali i nieuczciwi - potępimy ich niech inni też im dokuczają.

W odpowiedzi:
Napuszczają na nas innych a to my jesteśmy ci dobrzy - Ubierzmy się w Boga.

Całe ludzkie doświadczenie, wszystko to co jest oparte jest na egotycznym strachu.
Który jest nauczany z pokolenia na pokolenie, który jest wytwarzany i mnożony ponieważ nie umiemy BYĆ.

Musimy być gdzieś.

I koniecznie musimy być CZYMŚ.

Czymś.

Liczba...

W równaniu.

Tylko wtedy można doświadczyć "Posiadania Racjii".

Gdy zredukowaliśmy wszystko do cyfr, którymi się staliśmy.

To, że nazwaliśmy to miejsce Ziemia nie znaczy, ze mamy pojęcie gdzie się znajdujemy.
To, że dano nam imię nie znaczy, że to czym jesteśmy staje się nagle dla nas oczywiste.
To, że kiedyś w świadomości pojawiło się uczucie, które stworzyło Boga nie znaczy, że przybliżyliśmy się gdziekolwiek, albo do czegokolwiek.

Wiedza nie jest wiążąca dla Życia.
Ponieważ wymaga od życia przybierania roli.

ILE ISTNIEŃ POTRZEBA BY KTOŚ MÓGŁ UWAŻAĆ SIĘ ZA TEGO ZA KOGO SIĘ UWAŻA?

I dlaczego aż tyle?





 - 28 Styczeń 2013 -


M.

Kto powiedział, że życie to tylko to co można doświadczyć wokoło ludzika, który nam przypadł?
Życie to istny bezmiar.
Największy cud i niewiadoma, zrodzona z myśli, wyobraźni, nieskończonego intelektu i naszych dokonań.

To prawda, że życie dzieje się "wokoło" naszego punkty postrzegania.
Ale nie jest on ściśle przywiązany do ludzika.
Jest w dużej mierze zdeterminowany, ale ciało nie jest więzieniem.
Ponieważ percepcja jest w dużej mierze zagadnieniem abstrakcyjnym.
Ponieważ ZAWSZE jest wybiórcza.

Istnienie odkrywające abstrakt, ogromu potencjału i wiążące się z tym doświadczenia często nie umie sobie z tym poradzić, ponieważ w abstrakcie determinizm jest, lecz jest on tak mały, tak skromny wobec tego Wszystkiego.
Że pojawia się pewna wątpliwość.
Ponieważ całe nasze dotychczasowe życie staje się czymś co zawiera się w TYM.
Wszystkie zasady, konstrukty myśli są widoczne w TYM.
Jakby było Tylko TO.
A i w TYM i przez TO - Wszystko.

Gdzie znajdziesz stały ląd, kiedy wszystko nie posiada konturów? : )))

Albo dokładniej i ściślej.

Są one dokładnie tam gdzie postawisz je Ty.

I tak niektórzy dotykając tych rzeczy, zaczną tworzyć historie oparte na wspólnych granicach.
A dla mnie, dla mnie jest to Inspiracja.

Poza formą, lecz poprzez formę.

Poza zasadami, lecz wedle własnego sumienia.

Najprostsze, najintymniejsze poczucie istnienia.

W nieskończonej wędrówce.

Przez bezmiar Samego Siebie.

Jest takie powiedzenie.
Że jesteśmy jak palce jednego Boga.
Który dotyka Sam Siebie by zobaczyć jaki w Istocie Jest.
Czy to co Wie o Sobie...
Jest Prawdą.

Wszystko Jest.

Om




- Narodziny Mędrca -


Będzie to pisanie o ewolucji, narodzinach i pierwszym psychologicznym podziale, z którego wyniknęły wszelkie ścieżki.

Pierwsze.

Ewolucja, koncept ewolucji jest wynikiem uzewnętrzenia uwagi.
Nic co jedne i pierwotne nie może ewoluować.
Jedynie może myśleć o procesie ewolucji, z powodu braku poczucia przynależenia do Wszechrzeczy.
Bądź przypisywać ewolucję Wzrostowi, który jest najnaturalniejszym aktem Życia.

Poczucie osamotnienia, oddzielenia od postrzeganego świata owocuje doświadczeniem "Ja poruszam się w".
Ta myśl wymusza opisanie czym jest zarówno obiekt "ja" oraz "to" w czym "ja" miałoby się poruszać.
Te rzeczy wyrastają i elementarnego odkrycia swej egzystencji, intelektualnego poczucia własnego istnienia.
Bierze się ono bezpośrednio z Egzystencji z aktu "przejawialności" Absolutu.

Poczucie "Ja Jestem" jest owocem Życia, w którym i przez który postrzega Samo Siebie.
Spożywanie przez życie tego owocu, poprzez akt postrzegania jest "Komunią".
Najwyższym i jedynym stanem Istnienia.
W którym życie postrzega i doświadcza faktu swego istnienia.

Rodząc się tutaj istnienie spotyka się z konstruktami myślowymi w kształcie zasad i określeń, przypisanych do konkretnych zjawisk wyodrębnionych z Jedni.
Wszystkie te zasady i opisy łączy jedno.

Powstały w afekcie.

Aby to zrozumieć należy przytoczyć pewne doświadczenie.
Które wydarzyło się dawno temu.
Gdy istota ludzka odkryła swe istnienie.
Ten przebłysk samoświadomości, pojawienie się indywidualnego poczucia istnienia sprawił, że zaistniał pierwszy podział.
Poczucie egzystencji "Ja" oraz to czego "Ja" doświadcza.
Pierwszy moment możliwości postrzegania odrębności.

Istnienie ludzkie odkryło bezmiar swojej samotności.
Bezdenny strach przed niemożliwym do określenia położeniu i wyrażeniu swoich potrzeb ciała i pojawiających się świadomych emocji, niemożność wyrażenia swych odczuć, niezdolność do działania z racji całkowitego braku punktu odniesienia. 

Od tej pory wszystkie działania człowieka działy się w afekcie.
W afekcie na poczucie niemocy.

Poczucie egzystencji musiało zakotwiczyć się w "czymś".
Najbliżej więc było ludzkie ciało.
Podlegające naszej woli, determinujące percepcję świadomości.

"Ja" "stało się" ciałem.
Mając już określony punkt odniesienia, poczucie istnienia, odkryło to, że istnieją również "inne" ciała.
Pojawiła się pierwsza próba interakcji i łączenie się w grupy.

Jest to naturalny proces w życiu, szablon w jakim życie może wzrastać najszybciej.
Jest to pewien przejaw symbiozy, gdy obiekty, grupują się, by wspierać się w działaniu.
Podobnie jak liście na drzewach, które wspierają jego rozwój tak ludzie zaczęli gromadzić się wśród sobie podobnych, by uzyskać siłę niezbędną do przetrwania.

Do tego pchnęło ich mentalne poczucie osamotnienia oraz szablon szukania podobieństw.

Człowiek po raz pierwszy spotkał samego siebie.
Ukoił swoje cierpienie, założył pierwszą mentalną bazę.

Pojawiły się podwaliny świata, który znamy dzisiaj.
Pierwsze oznaki komunikacji, pierwsze przejawy wspólnego przejawiania nowo odkrytej woli.
Która w głównej mierze dotyczyła spraw tyczących przetrwania.

"Zgrupowanie sił" było jednak niestabilną bazą.
Ponieważ nie chroniło i nie gwarantowało przetrwania.

Głównie dlatego, że pojawiło się również drugie wielkie cierpienie, które wyniknęło z przywiązaniem świadomości do formy ludzkiego ciała.

Śmierć.

Czyli ten człowiek przestał się ruszać.
I nie reaguje, gdy go wołam.

Pomimo poczucia bliskości. 
Pomimo starań świadomości ubranej w ciało.
Pomimo dziewiczych wymian myśli, które dawały poczucie więzi.
Pomimo pokarmu wkładanego do ust...
Ciała nie wstawały z ziemi.

Był to moment, gdy istnienie ludzkie doświadczyło na powrót pierwotnego strachu.
Doświadczyło zrozumienia, że ich samotność jest nieunikniona.
Że na nowo, kiedyś, zostaną sami.
Cały konstrukt jaki stworzyło istnienie ludzkie został zburzony.
Cały dotychczasowy wysiłek stał się zwodniczy.
Ostatecznie zbędny.

W afekcie po raz pierwszy pojawił się koncept "bezcelowości działania".
Pojawiło się poczucie "nieuniknionego końca".

"Ja też kiedyś przestanę się ruszać".

I...

"Nie wiem kiedy to będzie".

"Nie Wiem"

W historii człowieka, pojawiła się więc potrzeba przewidywania.
W umyśle człowieka rozwinęła się dedukcja.
Czyli wybieganie myślą poza obecny stan rzeczy. 
Ponieważ dbanie o obecny stan rzeczy, nie wystarczało.

Jest to odruch wynikający z pragnienia chronienia.
Człowiek nosząc w sobie naturalny akt Życia pragnął trwać.
Pragnął trwać ponieważ u absolutnych podstaw jest Egzystencją.
Śmierć ciała przeczyła temu poczuciu.
Dlatego istnienie ludzkie utożsamione z ciałem pragnęło, aby to poczucie mogło się spełnić.
Aby ciało trwało z godnie z tym poczuciem.
Aby było wieczne jak Absolut, którego pryzmat nosili w sobie.

Zgromadzenia ludzkie, by przeżyć musiały toczyć wędrowczo-zbieraczy tryb życia.
Posiadanie dotyczyło głównie pożywienia, schronień i narzędzi do obrony przed tym co zagraża indywidualnemu poczuciu istnienia.

Człowiek obserwując "zasypiające ciała".
Wydedukował, że ciało staje się coraz słabsze.
Że im dłużej ktoś przy nim jest, tym pewniejsze, że wkrótce odejdzie.


Pojawiło się pierwsze poróżnienie pomiędzy ludźmi.
Pojawił się koncept "silnego" i "słabego".
Stare ciała były niezdolne do wędrowczego trybu życia.

Człowiek stanął przed najwyższym dylematem, który zaowocował konceptami "mniejszości" i "większości
Działaniem zgodnie z uczuciem, a troską o ogół grupy.

Poczucie bliskości...

Czy przetrwanie reszty...

Nie zawsze decydowali się na pozostanie przy starych schorowanych ciałach.
Żyjąc w obecnym świecie, w którym wszystko jest na wyciągnięcie ręki.
W obecnym kształcie ludzkiej świadomości...
Nie jesteśmy w stanie wyobrazić co czuły te istoty.

Ich dylemat był ostateczny.
Emocje nieopisywalne w żadnych słowach.

Wybierając dobro większości, czasami zostawiano schorowanych i słabych.

Świat widziany ich oczami stawał się bezdennym morzem cierpienia.
Pojawiło się poczucie osamotnienia, zdradzenia, odtrącenia.
Niemożność reprezentowania "czegoś wystarczającego" zaowocowała poczuciem winy.

Poczuciem włąsnej niewartości.

I zostali w nim sami.

Kompletnie sami.

Świadomość zakotwiczona w ciele zaczęła więc robić to co zna.
Szukać rady na swoje bezdenne cierpienie.

Ze słabym, często schorowanym ciałem, człowiek nie miał wielu możliwości.
Ale w jego świadomości istniało już zjawisko "dedukcji", "przewidywania".
Skoro obecny stan rzeczy to jedynie cierpienie jedyną drogą w tym umysłowym rozdrożu było przejście wyłącznie w dedukcję.
Poświęcenie całej swojej uwagi na wyjście poza obecną chwilę.
Żyjąc dość długo intelekt tych ludzi miał możliwość obracać się po bardzo wielu zjawiskach i doświadczeniach.
Podczas tych mentalnych wędrówek istnienie wyzwalało się z identyfikacji z ciałem.
Ponieważ obecna chwila była "odrzucona".

To odrzucenie obecnej chwili...
Było podświadomym lustrowaniem poczucia odrzucenia.
Które pojawiło się w indywidualnym istnieniu, z powodu pozostawienia.

Był to również moment...

W którym z morza cierpienia...

Wyłoniła się Akceptacja.

A z Niej...

Narodził się Mędrzec.

Podział w świadomości człowieka dzielący go dokonał się.

Jedną ekstremą stał się ruch.
Drugą zaś jego brak.
Od tej pory istnienia ludzkie egzystowały w dwóch domach.

Jeden dom...
Walczył o przetranie.

Drugi...
Obejmował to co nieuniknione.

Obecny kształt świata stanowi owoc tego podziału.
Ponieważ gdy wszedł on jako "koncept" do ludzkiej świadomości, gdy stał się jedną z możliwości, którą może dotykać nasz intelekt, podział stał postrzegany.

Postrzegalność konceptu podziału, a nawet postrzegalność jakiegokolwiek konceptu, wynika z afektu.
Gdy człowiek uświadomił sobie, że czyhają na niego niebezpieczeństwa, jego percepcja została zaprogramowana na szukanie niebezpieczeństw.
Wyszukiwanie obiektów i zjawisk, które zagrażają jego egzystencji.
I odróżnieniu ich od nieszkodliwych obiektów.
Jest to sposób w jaki kiełkująca ludzka świadomość pragnęła zaradzić ciągłemu poczuciu zagrożenia.

Sprowadziła akt postrzegania to pojedynczych obiektów, z którymi mogła sobie poradzić, pośród których mogła znaleźć rozwiązanie.

To z kolei zjawisko uprzedmiotowienia wynika bezpośrednio z poczucia indywidualnej egzystencji.
Z poczucia własnych ram, z postrzegania samego siebie jako obiekt.
Opisywalny i poznany.

Ta opisywalność nas samych wynika z kolei, ze świadomego odkrycia swej egzystencji przez istotę ludzką.
Poczucie "Ja Jestem", które zakwitło w ciele wymusiło samookreślenie.
Powodem było poczucie całkowitego zagubienia i niemożności ekspresji tego Zakrzywienia.

Nagle w jednym momencie.
Życie zaczęło postrzegać Samo Siebie!
W Absolucie pojawił się szok!
Istny szok!!!
Niewysławialne Zdumienie.
Ponieważ obok siebie zaczął istnieć jednocześnie Bezmiar i Bezmiar.
Życie i Życie.

Narodziny aktu woli, sprawiły, narodziny konsekwencji.
Narodził się intelektualny konstrukt zwany determinizmem.
Który jest wynikiem właśnie intymnego poczucia istnienia.
Który jest zmorą i klątwą obecnego świata.

W naturze determinizm nie istnieje.
W naturze istnieje wzrost.
Ponieważ natura jest najpierwotniejszym przejawem życia.
I pojawia się zawsze dogodnych warunkach.
Poprzez łączenie pierwiastków.
Do łączenie odbywa się zawsze.
Ponieważ jest to istota Wszechrzeczy.
Stawanie się Jednością.
Wzrost.
Można powiedzieć poetycko...

Że Taka Jest Wola Wszechświata.

Że Wszystko pragnie się objąć i połączyć.

Ponieważ we Wszystkim Co Jest jest zapisany pierwotny "program".

U podstaw każdej istoty i molekuły na jaką możemy rozdrobnić To Co Jest.

Być może jest to przypomnienie Dla Nas.

Drogowskaz.

Wskazówka pozostawiona przez jakiś nieskończony Byt.

Na wypadek, odkrycia przez nas swej egzystencji.

Odłączenia się od Matni.

I zatraceniu się w poczuciu separacji od Doświadczenia.

Obecny kształt świata, pełen konsumpcjonizmu, hierarchii, dwulicowości...
Wszystko co człowiek zbudował w afekcie.
Cały ten myślowy koncept, który powstał ze strachu przed niewiedzą.
Cały ten bałagan i chaos, który jest wynikiem zatraceniem w uciekaniu przed śmiercią...

Czy to jest to czego najbardziej pragniemy?
Czy to jest to co bije w nas?
Tu w środku?
U podstaw tego czym jesteśmy?

Ze strachu zdominowaliśmy tę planetę.
Jesteśmy zdecydowanie najpotężniejszym gatunkiem i możemy naprawdę dokuczyć każdemu przejawowi życia.
Każdemu, bezwzględnie każdemu.
Przegoniliśmy tygrysy, niedźwiedzie i rekiny, bo one nie umieją budować czołgów i stawiać murów.
My możemy.
Z przekonaniu o posiadaniu własnego życia, dokuczamy nawet sobie nawzajem.
Ponieważ dalej praktykujemy postrzeganie wypełnione strachem.
Stworzyliśmy środowisko, w którym natychmiast po urodzeniu dziecko jest zdeterminowane, opisane.
Znaki zodiaku, wierzenia i religijne tradycje.

Nie widzimy że wciąż i wciąż.
Lustrujemy na wszystko to czym jesteśmy sami dla siebie.
Jest to bardzo wypaczony w sposób w jaki wykorzystujemy Prawo Wzrostu.
Ponieważ dążymy do tego, aby WSZYSTKO ruszało się zgodnie z naszą wolą.

PONIEWAŻ W TYLKO W CAŁKOWICIE ZDETERMINOWANYM, ZMANIPULOWANYM PRZEZ CIEBIE ŚWIECIE.

MOŻESZ BYĆ BEZPIECZNY.

I To Dosłownie.

Świat jest dla Ciebie kompletnie bezpieczny, gdy wszystko rusza się zgodnie z Twoją Wolą.

WSZĘDZIE I ZAWSZE.

JEBANY DYKTATORZE.

Jeśli człowiek nie dostrzeże tego.
Nie dostrzeże jak chory, wypaczony i okrojony z życia jest taki świat.
Nie obejmie zrozumieniem...
I nie zaakceptuje...

Tego...

Że i tak umrze.

I jedyne co pozostanie to to w jaki pozwolił siebie doświadczyć...

Jeśli nie wyjdzie poza własne indywidualne postrzeganie.
Nie dotknie we współczuciu drugiego człowieka...

Przed którym stoją dokładnie te same dylematy.
Dokładnie te same pytania i wątpliwości.

Nie wiemy skąd tu jesteśmy.
Nie wiemy ostatecznie czym jesteśmy, a wszelkie opisy, które staramy sobie nadać tylko nam umniejszają albo wywołują wojny.
I nie wiemy kiedy przyjdzie czas.

By powiedzieć "Dziękuję i "Do widzenia":

Nie wiemy i nigdy nie będziemy wiedzieć.
Ponieważ gdy choćby jedna osoba będzie mogła mieć tą pewność.

BĘDZIE TO OZNACZAŁO KONIEC NAS WSZYSTKICH.

Jedna osoba, która posiadłaby nieskończoną władzę nad determinizmem...
Wizja tak chora i wyuzdana z człowieczeństwa, że opis tego pozłacanego balu marionetek, w którym obowiązuje prawo siły i dominacji doprowadza na skraj obłędu.  

Cała nasza egzystencja powstałą w afekcie, na próbach zaradzenia pierwotnemu cierpieniu.
Prawa, wierzenia i zasady posiadają moc dzięki "Prawdzie".
Którą Jesteśmy.
Idea, która nie posiada wyznawców nie istnieje.
Koncepty wymagają Życia by Istnieć.
Mieć wpływ.
Siłę.
Wymagają Nas.
Wymagają czcicieli.
Tworzą poczucie stabilnej rzeczywistości, a są wyłącznie kwestą umowy.
WYŁĄCZNIE.
Dlatego may wielu bogów.
wiele szkół filozoficznych.
Wiele sposobów gry na instrumentach.
BO WSZYSTKO.

CAŁY TEN ŚWIAT, JEST WYNIKIEM TEGO.

ŻE CZŁOWIEK CIERPIAŁ.

I DOGADAŁ SIĘ Z DRUGIM CZŁOWIEKIEM, KTÓRY WYGLĄDA TAK SAMO.

Ale w pewnym momencie...
Gdy zdał sobie sprawę, że ostatecznie determinizm nie działa...
I można go robić o kant czterech liter.

ZNALAZŁ SPOSÓB BY MIEĆ RACJĘ.

Czy czcząc koncept, który nie powstał w Tobie...
Który jest sprzeczny z Tym co czujesz...
Z tym co Tobie najbliższe...
Który lustrujesz i powielasz, ponieważ właśnie to Cię otacza i wydaje Ci się, że nie masz innego wyboru...
Nie sprawiasz, że właśnie to rośnie w siłę?

Rozważ To.

Bo równie dobrze możemy po prostu tu Być.
Budować domy i jeść owoce.
I jeśli uważasz, że jesteś gotów do stanowienia o sobie samym...
Zacznij po prostu to robić.
Zacznij żyć tak jak czujesz i kochasz najbardziej.
Pokazuj Siebie.
Krusz skostniałe koncepty swoją naturalnością.
Ponieważ z niej wyrośnie owoc.
Cały wszechświat, ku Inspiracji.

Życie polega na mnożeniu możliwości i dzieleniu się nimi.
Na ekspansji świadomości poprzez pieśni naszego życia.
Splecione w jeden puls.

Jeden rytm.
Wyrywający się z piersi.
Poprzez wstęgi twoich słów.

Poczuj Uczucie, z którego Narodził się Bóg.  



Jesteśmy Tutaj.

Jesteśmy 100%
WE ARE 100%





- "Bądź wola twoja" -



W słowach "bądź wola twoja".
Widzę świadomą istotę, która wie, że nie jest w stanie dotknąć wszystkich zawiłości, prostot, wszystkich świadomości ludzkich.
I jako, że jest to "niemożliwe", ponieważ to czego nie wiemy - wypełniamy sobą, osoba tymi słowami wyzwoliła się od poczucia niemocy, od poczucia niekompletności, niemożności sprostania myślowemu konstruktowi, który sama stworzyła.
Jest to poczucie zlustrowane poprzez przekazanie tej sprawy "wyższej instancji" jaką jest koncept Boga.
Koncept został złożony w ręce najwyższego konceptu.

A dlaczego w pisaniu "Narodzinach Mędrca" pojawiło się słowo "manipulacja"?
Mogłoby go nie być, można byłoby napisać inaczej, tak.
Może pojawiło się to z racji mojego osobistego doświadczenia.
Z tego jak postrzegam niektóre zjawiska.

Tak mi się popatrzyło jeszcze.
I czuję że słowa "bądź wola twoja".
Są również wyrazem sytości i jakby "odcięcia się".
Ponieważ jest stworzone "coś drugiego".
Czyli coś ala "mnie jest dobrze, a skoro ty nie rozumiesz/nie umiesz tego czuć - to rób zgodnie ze swoją wolą".
Ale jako że brzmi to dość nie po Jezusowemu. : )))
To powiedzmy że wcześniejszy powyższa postawa wynika z szacunku do "nierozumienia" z racji osobistych doświadczeń "drugiej osoby", która stała się "druga" ponieważ jej wola została wyodrębniona, pod wpływem poczucia "niezrozumienia" ponieważ manifestuje się "inaczej".

Bardzo dużo można widzieć.
I fibzdulkować, tak, tak. : )

Bo wiecie...
Tak naprawdę.
To nie wiemy.

Nie wiemy skąd się tutaj wzięliśmy.
Jak powstał świat.
I kim w Istocie jesteśmy.

I nawet "Jesteś tym kim pragniesz, czujesz" itd...
Tylko zamyka w ustalonych poza nami wzorcach, możliwościach i pryzmatach naszych minionych doświadczeń, z których moglibyśmy wybierać.

I w takim życiu też jawi się spełnienie.
Ponieważ ono pochodzi z nas.
"Piękno jest w oku patrzącego".
I gdzie je włożysz, tam będziesz je widzieć.

Sytuacja, która sprawia, ze możemy mieć różne zdania na temat co jest piękne jest zadziwiająca.
I trzeźwiąca jak drzazga pod paznokciem.
Bo skoro pojawia się "opozycja" jest nie zrozumienie.
A skoro nie ma zrozumienia to chyba brakuje nam troszkę oglądu...
Ale komu?

Szukanie winnego.
Wyrastające z tej sytuacji możliwości jak drzewa.
Święte mądrości, nagradzające jedną bądź drugą stronę...
Ktoś okazuje się, że miał RACJĘ!
Drugi zaś przeprasza.

Na porównaniu zawsze ktoś "straci".
Porównianie jest możliwe ponieważ uważamy się za podmiot.
Istota jako podmiot będzie żyła właśnie pośród siebie samego.
Czyli pośród pomiotów.
I jeśli moje podmioty nie zgadzają się z twoimi...

To się nie zgadzamy.

: )))

Hm.
Troszkę mniej konturów i widać uczucie.
Świat staje się uczuciem.
Oj nieprzebranym.
Nieskończonym przejawem.
Poruszając się w nim.
Bez skupiania uwagi na podmiotach, które możemy postrzegać.
To jak pływanie w zupie.
Jest ona smaczna, ale bardzo często smutna.

Jest w niej bardzo dużo osobistego cierpienia.
Ponieważ ta istotka, która uważa się za to i za to cierpi z niemocy ruszania swojego ludzika według swojej najintymniejszej woli.
I ten i tamten.
Jesteś a wokół wszystko układa się w fale jak w spódniczce baletnicy robiącej nieustannego kręćka.
No to mówisz baletnicy, że po co się kręci, że od tego ucieka uwaga, nauralność myśli.

A baletnica się kręci, będzie się kręcić i chuj.
Bo baletnica śni, że się przez to rozwija.
Że coś się rozwija, cokolwiek...
Że jest jakieś miejsce w myślach gdzie chce się udać.
I tam jest LEPIEJ.
Mimo, że kiedy już tam w katordze dotrze...
To okaże się, że znowu jest TUTAJ.

I gdy forma napotka kres.
Czyli "odejdzie".
Pojawi się kolejna, która powie "o jaka luka się zrobiła".
I zalepi ten koncept swoim wyobrażeniem.

A będzie to robić.
Ponieważ A:

Też CZEGOŚ od Życia chce.

Ponieważ By:

Do tego skłoni ją jej osobiste doświadczenie i po prostu innego życia nie widać.

Ponieważ Cy:

Świat jest tak zbudowany, że istnieje w nim władza, czyli jeden decyduje w imieniu wielu. Oraz istnieje środek poza człowiekiem, czyli pieniążek, który zawsze może zostać wykorzystany w dowolnym kształtowaniu woli poprzez wywieranie presji i dawanie "wyboru".

I ponieważ Dy:

Gdy osoba przestałaby żyć w podmiocie, przestałaby wymagać, zaczęła postrzegać i starać się rozumieć drugiego człowieka, oraz dążyłaby do pojednania, poza materialnymi wartościami.

To po prostu tego doświadczy.

Doświadczy takiego świata.
Ale nie ma w tym nic wiążącego dla świata.
Nie ma rozkazu.
Nie ma przymusu.
A skoro nie ma nakazu i przymusu...

TO SE KURWA ROBIĄ CO IM SIĘ ŻYWNIE PODOBA.

Bo "ja" nadal nie na trafiło na mur, nie natrafiło na groźbę.
Więc "pffff, jeste wolny"
I kwiatki "lepiej żyć jeden dzień jak lew niż całe jak owca".

Ile osób potrzeba, byś mógł uważać się za tego za kogo się uważasz?
Ilu doświadczeń i słów ci potrzeba, by zrobić z nich beton, w którym zaznasz ukojenia od niepewności?
Pewność wynika wyłącznie z zawężenia obrazu.

Pewność generała wynika wyłącznie dlatego, że ma "czym się zasłonić".
Nie stał się ani odrobinę nieśmiertelny.
Jest ciągle taki sam.
Ludzki.
Śmiertelny.
Pełen samotności, której się tak boi, której pragnie zaprzeczyć "tym albo tamtym".

Jesteśmy w rzeczywistości...
W której możemy dotykać najwyższych niedoścignionym, doskonałych wizji, istot i bogów.
Jest w nas siła, która sprowadza je w porozumieniu z innymi tutaj pomiędzy nas.
I nawet jeśli ubierzemy się w najwyższą myśl...
Najwyższe doświadczenie, do którego będziemy potrzebowali całego świata...

To jedyny morał będzie taki, że Bóg krwawi.

Że jest człowiekiem.
Takim samym jak ludzie, od których próbował się różnić.
Którym pragnął przodować.
Których pragnął nauczać.
I doprowadzić "do swojego poziomu".

Bo on tak bardzo kochał.
Tak bardzo współczuł i pragnął.
By ujrzeli.
By robili sami jak on czuje.
Zawsze.
Żeby zawsze "wybierali dobrze".

Śmierć, albo wieczne obarczanie wszystkich winą za niespełnienie wizji.
Takie jest przeznaczenie ego.

Co przyszło odejdzie.
To co się wita, po zakończeniu wizyty się żegna.

Świadomości przydarzyło się ciało.
I ono odejdzie.
Powinniśmy dążyć wyłącznie do tego.
By ta wizyta była jak najdłuższa.
Byśmy mogli sobie wszystko powiedzieć.
Byśmy mieli czas wyrazić nasze uczucia.
Byśmy mieli też czas by milczeć.

Oglądałem dokument.
Gdy młody człowiek.
Dokonał samospalenia.
Ponieważ nie zgadzał się na to co widzi.
Na to co czuje w związku, że jego ciało przyszło na świat akurat w tym miejscu.

Co musiały widzieć jego oczy?

I co czół?

I dlaczego to jest w ogóle możliwe?

Shame On Us - Jonatha Brooke

...

Om



 - Od kogo się uczyć? -


Takie właśnie pytanie.
I jakkolwiek by tego nie zawężyć.
To zawsze uczymy się od życia.
I nauka czyli mentalny wzrost, który może pociągnąć za sobą inne zjawiska.
Zawsze dzieje się w dwóch kierunkach.
Ponieważ ubierając się w wiedzę, rosnący jej zasób.
Stajesz się bardziej cenny, warty, doświadczony w swoim spostrzeganiu.
I te dwa kierunki dotyczą możliwości jakie posiadasz.
Bo albo to co się dowiedziałeś wykorzystasz do budowy czegoś z innymi ludźmi.
Albo będzie to dla ciebie pretekst do odgrodzenia się od nich, bo przecież oni się "nie rozwijają" i "nie mają wiedzy".

Pytanie "od kogo" się uczyć to takie lekkie uprzedmiotowienie życia.
Skupienie uwagi poza sobą.
Nawet ekspresja powierzenia się.
Albo pragnienia tego zrobienia.

Zamiast nauki od kogoś.
Czyli ubierania siebie w kogoś kto mógłby tego potrzebować.
A drugiego człowieka w pozycję która umożliwi ci twoje doświadczenie, czyli naukę...

Spotkanie się z drugim człowiekiem w rozmowie na neutralnym gruncie.
Na którym żadna ze stron nie posiada roli do odegrania.
W którym jest tylko wspólne przemierzanie swoich doświadczeń.
Ta naturalność i mentalna lekkość chwili jest owocem dla prostoty.
Prostota daje miejsce pewności.
A to właśnie czyjaś pewność sprawia, że jego słowa przekuwane są w nauki.

Ktoś stwierdził całe matematyczne równania i pop!
Uczysz się ich, mimo, że liczba nie występuje w naturze i jest po prostu praktycznie zmyślona.
Ktoś stwierdził i podzielił istnienie ludzkie na duchowe poziomy, ponieważ tak akurat ukształtowało się jego zrozumienie...

A ty się jeszcze niczego nie nauczyłeś.

Nie ma idei, która nie posiada wyznawców.




 - Modlitwa -


"Po morzu płynął statek, który wiózł do Mekki wielu mahometan. Byli na pielgrzymce, zmierzali do swojego najświętszego miejsca, ale pewna rzecz wprawiła ich w zdumienie. Każdy modlił się, zmawiał pięć modlitw, które mahometanin zmawia codziennie - oprócz sufickiego mistyka. Jednak mistyk ten tak promieniował radością, że nikt nie ośmielił się, by zapytać go, dlaczego się nie modli.
Pewnego dnia morze było bardzo wzburzone.
-Wygląda na to, że nie przeżyjemy - oznajmił kapitan - więc zmówicie swą ostatnią modlitwę. Statek zatonie.
Każdy pogrążył się w modlitwie, oprócz sufickiego mistyka. Tego było już za wiele. Rozgniewani ludzie powiedzieli mu:
- Jesteś człowiekiem Boga. Obserwowaliśmy cię, wcale się nie modliłeś. Nic jednak nie mówiliśmy, czuliśmy, że byłoby to niegrzeczne, bo jesteś uznawany za świętego człowieka. Ale teraz nie możemy tego znieść. Statek tonie, a ty jesteś człowiekiem Boga. Jeśli się pomodlisz, Bóg cię wysłucha. Dlaczego się nie modlisz?
- Modlitwa powodowana strachem jest przegapieniem sensu - powiedział mistyk - dlatego nie modlę się.
- Dlaczego więc nie modliłeś się, kiedy nie było powodu do strachu? - zapytali.
- Jestem w modlitwie - odparł - dlatego nie mogę się modlić. Tylko ci, którzy nie są w modlitwie, mogą się modlić. Ale jaki sens ma ich modlitwa? To puste rytuały! Ja jestem w modlitwie. Tak naprawdę jestem modlitwą. Każda chwila jest modlitwą."
- OSHO "Księga Mądrości" -



  - Zatracenie siebie -

"2500 lat temu Ezop opowiedział tę historię...
W górskiej wiosce był pogodny, słoneczny ranek. Starzec z wnuczkiem wybierali się na targowisko do dużego miasta w dolinie, by sprzedać osła. Starannie przygotowali i wyszczotkowali zwierzę, po czym radośnie wyruszyli stromą ścieżką. W pewnej chwili mijali grupkę ludzi leniuchujących obok drogi.
   Jeden z nich krzyknął: "Patrzcie na tych głupców! Idą i potykają się, a mogliby wygodnie jechać na grzbiecie osła!"
Gdy starzec to usłyszał, pomyślał, że ten człowiek ma rację. Wsiadł więc z wnukiem na osła i tak oto kontynuowali swą podróż.
Wkrótce mijali innych ludzi plotkujących na skraju drogi. "Patrzcie na tych leni na grzbiecie biednego osła!"
Starzec uznał, że mają rację, a ponieważ był cięższy od swojego wnuka postanowił dalej iść pieszo.
Wkrótce usłyszeli kolejne komentarze. "Spójrzcie na to bezczelne dziecko, jedzie na ośle, a starzec idzie pieszo!"
Starzec pomyślał, że mają rację, że to on powinien jechać na ośle, a chłopiec iść pieszo.
   Gdy się zamienili, usłyszeli: "Co za bezduszny starzec, jedzie sobie wygodnie, a biedne dziecko musi gonić za nim."
Starca i chłopca ogarniało coraz większe zdumienie. Kiedy usłyszeli, że "osioł będzie wyczerpany długa drogą na targowisko i nikt nie zechce go kupić", przygnębieni usiedli przy drodze.
Gdy osioł chwilę odpoczął, poszli dalej, ale zupełnie inaczej. Późnym popołudniem, ledwo łapiąc oddech, dotarli na targowisko. Na ramionach dźwigali kij, do którego przywiązali osła za nogi.
Ezop mówi: "Nie możesz zadowolić wszystkich. Spróbuj tego dokonać, a zatracisz Siebie".
- OSHO "Księga Mądrości" -





- Czystość -



"Dwaj mnisi wędrowali przez las i natknęli się na piękną kurtyzanę stojącą na brzegu wezbranego strumienia. Ponieważ złożyli śluby czystości, młodszy mnich zignorował kobietę i szybko przeszedł przez strumień.
Zdając sobie sprawę, że piękna kobieta nie zdoła samodzielnie przejść przez strumień, starszy mnich wziął ją w ramiona i przeniósł przez strumień. Gdy dotarli na drugi brzeg, delikatnie postawił ją na ziemi. Kobieta uśmiechnęła się w podziękowaniu, a mnisi ruszyli w dalszą drogę.
Młody mnich aż się gotował, wciąż na nowo wspominając całe wydarzenie.
„Jak on mógł? – ze złością pytał sam siebie. – Czy nasze śluby czystości nic dla niego nie znaczą?” Im więcej młody mnich myślał o tym, co zobaczył, tym bardziej rosła w nim złość i bulwersowała go dyskusja, którą sam ze sobą prowadził: „Gdybym ja zrobił coś takiego, zostałbym wyrzucony z zakonu. Obrzydliwe. Może nie jestem mnichem tak długo jak on, ale umiem odróżnić dobro od zła”.
Spojrzał na starego mnicha, żeby sprawdzić, czy ten przynajmniej czuje skruchę z powodu swojego postępku, ale ten wydawał się równie pogodny i spokojny jak zawsze.
Młody mnich nie mógł dłużej wytrzymać milczenia:
– Jak mogłeś to zrobić? – spytał napastliwie. — Jak mogłeś w ogóle spojrzeć na tę kobietę, a co dopiero podnieść ją i trzymać? Czy nie pamiętasz o swoim ślubie czystości?
Starszy mnich spojrzał na niego zaskoczony, a potem uśmiechnął się z wielką łagodnością w oczach i rzekł:
– Ja przestałem ją nieść z chwilą przeniesienia na drugi brzeg, Ty natomiast bracie niesiesz ją do tej pory…"
- Stara buddyjska przypowieść -





- Moc -



"Pewnego razu, bardzo dawno temu, na wielkim spotkaniu zebrali się wszyscy bogowie.
Starali się znaleźć miejsce na ukrycie Mocy, żeby ludzie nie mogli czerpać z tej wszechpotężnej siły..
Pierwszy zabrał głos młody, porywczy bóg i zaproponował ukryć ją na szczycie najwyższej góry, drugi bóg jednak przestrzegał, że prędzej czy później człowiek i tak wejdzie na górę i zawładnie Mocą.
Inny bóg radził ukryć Moc w głębinach morskich, ale i ten pomysł zakwestionowano tłumacząc, że człowiek znajdzie sposób na nurkowanie w głębinach.
Jeszcze inny bóg sugerował ukrycie Mocy głęboko pod ziemią, ale i ten zamysł odrzucono dowodząc, że człowiek się do niej dokopie.
Aż w końcu pewien stary, mądry bóg zaproponował:
- Zamknijmy Moc w głębi samego człowieka. Człowiekowi nigdy nie przyjdzie do głowy, by właśnie tam zajrzeć."
I tak też uczyniono.
- Stara buddyjska przypowieść -





- Spontaniczność -



"Dwie świątynie rywalizowały ze sobą. Obaj mistrzowie... musieli to być tak zwani mistrzowie, tak naprawdę musieli być kapłanami... byli tak przeciwni sobie, że mówili wiernym, by nigdy nie dawali datków na tę drugą świątynię.
Każdy z kapłanów miał służącego, który załatwiał za niego sprawunki. Kapłan w pierwszej świątyni rzekł do swojego sługi:
- Nigdy nie rozmawiaj ze służącym z tamtej świątyni. Ci ludzie są niebezpieczni.
Ale służący to służący. Pewnego dnia spotkali się na drodze i ten z pierwszej świątyni zapytał:
- Dokąd idziesz?
- Gdziekolwiek poniesie mnie wiatr.
Musiał słuchać w świątyni wielkich rzeczy zen, stąd taka jego odpowiedź. Wielkie stwierdzenie, czyste Tao.
Pytający był jednaj bardzo zakłopotany, urażony, nie wiedział, co powiedzieć. Był sfrustrowany, rozzłoszczony i czuł się winny. Jego mistrz zakazał mu rozmowy z tymi ludźmi. Ci ludzie naprawdę okazali się niebezpieczni. Co to za odpowiedź? Został upokorzony.
Poszedł do swojego mistrza i opowiedział mu o tym:
- Przepraszam za to, że z nim rozmawiałem. Miałeś rację, ci ludzie są dziwni. Co to za odpowiedź? Zapytałem go, gdzie idzie, takie zwykłe pytanie. Wiedziałem, że idzie tam gdzie ja, na targ. Ale on powiedział: Gdziekolwiek poniesie mnie wiatr.
- Ostrzegałem cię, ale nie posłuchałeś - rzekł mu mistrz - Jutro stań w tym samym miejscu, a gdy tamten sługa nadejdzie, zapytaj go dokąd idzie. Odpowie: Gdziekolwiek poniesie mnie wiatr. Ty też bądź trochę bardziej filozoficzny. Zapytaj: A gdybyś nie miał nóg? Dusza jest bezcielesna, wiatr nie może jej zobaczyć. Co wtedy?
Sługa przygotowywał się całą noc, wciąż powtarzał. Wczesnym rankiem poszedł w tamto miejsce i o tej samej porze co zwykle pojawił się ten drugi. Bardzo się ucieszył, teraz to on miał pokazać, czym jest prawdziwa filozofia
- Dokąd idziesz? - zapytał.
- Po warzywa na targ - odparł sługa z pierwszej świątyni."
- OSHO "Księga Mądrości" -





- Ptak i Kot -


Gdzieś nieopodal lasu mieszkał ptak i kot. Widywali się praktycznie każdego dnia. Ptak spędzał wiele czasu w niebie. Kot z racji kociej natury przebywał na ziemi. Spotykali się jednak pod pewnym drzewem. Ptaszek zlatywał i siadał na gałęzi. Kotek wspinał się pazurkami po korze drzewa. Siadali obok siebie by opowiadać sobie swoje przygody. Był to taki gest przyjaźni, który dział się między nimi bez słowa.

Każde z nich ze względu na różnicę formy opowiadało drugiemu o innych rzeczach. Rozmarzone opowieści ptaka zaczęły nurtować kota. Ta różnica, którą dostrzegł, głęboko go zafrasowała. Postanowił więc przy następnej okazji zapytać o to przyjaciela.

Następnego dnia, około południa, koło drzewa, wedle zwyczaju, pojawił się ptak. Porozglądał się chwilkę, lecz nie widząc kota, pogrążył się w doświadczonych przed chwilą przygodach i obrazach.

Chwilę później pojawił się kot. Szedł ostrożnie kryjąc się w cieniu krzewów. Widząc to przez przymknięte oczy ptak, uśmiechnął się do siebie.
Kot usiadł pod drzewem, na którym wylądował ptak i bacznie mu się przyglądał. Ptak postąpił tak samo i pogodnie przyglądał się kotu. Kiedy oczy kota były już zmrużone do stopnia, którego nie dało się wytrzymać, zapytał:

- Ptaku. Zastanawiam się, ponieważ poczułem, że jesteś inny. Twoje opowieści są inne od moich. Jesteś moim przyjacielem i bardzo Cię szanuję, ale teraz myślę, że nie rozumiem twoich słów. I wydaje mi się, że tak naprawdę nigdy ich nie rozumiałem. Nie odnajduję w twoich słowach mojego kociego doświadczenia. Nie wiem czy jest to w ogóle możliwe. Przecież nie mam skrzydeł jak ty.

Oczy ptaka zamigotały błyskotliwie. Zastanowił się chwilkę po czym powiedział:

- To prawda. Moje dłonie przybrały kształt skrzydeł. Nie mogę nimi chwytać. Moje ręce są puste - dlatego mogę latać. Twoje ręce stworzono do czego innego. Dlatego spotykamy się tu. Na tym drzewie. I mówimy do siebie. I na ten czas ja staję się tobą, a ty mną. I choć rozumiem twoje słowa po swojemu, na tę chwilę twojej opowieści mogę patrzyć na życie również twoimi oczami. I odnajduję w nich takie samo piękno jak w swoich. Ponieważ nasze opowieści rodzą się z naturalności, nie chcemy jawić się w czyichś oczach jako coś konkretnego. Dlatego możemy być dla siebie Całym Sobą.





- Obraz Boga -




"Pewnego dnia mama wchodzi do kuchni i widzi córeczkę siedzącą przy stole. Wszędzie rozrzucone są kredki i mała jest głęboko skupiona na rysowaniu.
- Co takiego rysujesz - pyta mama.
- To będzie Bóg mamusiu - odpowiada śliczna dziewczynka z pałającym wzrokiem.
- To takie urocze, skarbie - mówi mama życzliwie - ale przecież nikt naprawdę nie wie, jak wygląda Bóg.
- Ależ, mamusiu! - szczebiocze dziewczynka - pozwól mi tylko skończyć..."
Cytat z książki: "Rozmowy z Bogiem"
Autor: Neale Donald Walsch


Wracając do tej krótkiej opowiastki, przypomniałem sobie pewną lekcję religii.
Jeszcze gdy chodziłem do szkoły podstawowej.
Przybyła na zastępstwo pani katechetka, być może z racji tego, że nie wiedziała jak się nami zająć... : )
Poprosiła nas o to byśmy namalowali boga.

Zawsze kochałem malować.

Miałem wtedy nowe kredki, które kupiła mi babcia.
I o ile mnie pamięć nie myli był to pierwszy obrazek, kiedy używałem ich na poważnie.
Zakasałem rękawy i w wielkim skupieniu zacząłem malować tak jak czułem.

Namalowałem cztery ludziki.
Parę mężczyzny i kobiety o jasnej skórze.
Ludzika o żółtej skórze.
I jednego czarnoskórego.
Wszyscy trzymali się ręce.
Nad nimi lekko w powietrzu unosił się ów Bóg.
I otulał ich wszystkich wielkimi białymi skrzydłami.

Pani katechetka przechadzając się po klasie nachylała się nad dziećmi.
Patrzyłem cały napompowany dumą i radością z dokonania moich rączek jak wędruje od ławki do ławki.
Pani wreszcie przyszła.
Spojrzała.
I stanowczo stwierdziła, że Bóg nie ma skrzydeł i że to może być anioł.
Odpowiedziałem jej wtedy.
Równie stanowczo.
Że to jest Dobry Bóg i jest Właściwy. : )))

Jednak troszkę mnie to zasmuciło.
Widząc to koleżanka z ławki popatrzyła z uwagą na obrazek.
I powiedziała, że dla niej jest piękny.

I pamiętam, że zacząłem jej wtedy opowiadać dlaczego, moim zdaniem, "on jest dobry".
Nie pamiętam już słów, ale jak przypomnę sobie całą tą scenę to buzia śmieje się sama w radości. : )))

Promyczek. : )




- Motyl Marcin -


Była sobie kiedyś robak o imieniu Marcin.
Marcin był gąsienicą.
Zrodzony w zieleni, pośród kwiatów...
Świat widziany jego oczami był piękny.
Słońce i trawa bujane wiatrem.
To mogło trwać wiecznie.

Niestety na życie jego i jego braci.
Czyhało w gąszczu wiele niebezpieczeństw.
Również niebo, skrywało ptaki, które starały się zaspokoić swój głód.

Widząc los, jaki spotkał jego bliskich...
Miał jedno, jedno jedyne, lecz niezwykle silne marzenie.
Mianowicie, pragnął stać się tak silny, że nie spotka nigdy żadnego wroga.
Zjadał więc w ogromnych ilościach zieleń, pośród której przyszedł na świat.
Pragnienie podziwiania tego wszystkiego, czucia barw, smaku... sprawiło, że szukał siły.
Chciał stać się bardzo silny, by w chwili niebezpieczeństwa wystarczyło jej, by wyjść obronną ręką.
Dni mijały.
I Marcin stał się naprawdę dużym robakiem.
Był bodajże największy pośród swoich braci.
Wtedy to poczuł, że zrobił wszystko co naprawdę mógł.
I w tym poczuciu spełnienia - zasnął.

By pewnego dnia...
Otwierając swoje oczy...
Ukazał mu się świat, jakiego jeszcze nie widział.
Trawa jest zieleńsza.
Światło świeciło jeszcze bardziej.
Zafascynowany tym jeszcze skrajniejszym doznaniem...
Nagle jakby oderwał się od tego wszystkiego.
Jakby był lekki i swobodny jak babie lato.
Czół wiatr, prądy powietrza.
Wirując w zachwycie pod promieniami słońca...
Poczuł.

Że ziściło się to czego tak bardzo pragnął.
Tylko w sposób o jakim nie śmiał marzyć.
O jakim nawet nie przypuszczał, że jest możliwe.
W głębokiej podzięce dziękował za ten cud.
Za to, że zamiast siły i konfliktu życie dało mu skrzydła.
Którymi mógł wzbić się tak wysoko.
Gdzie nie potrzeba było żadnej potęgi, ponieważ nie docierał tu żaden wróg.

Był tylko on i uczucie i ich wspólny lot.

Zanurzył się w tym ekstatycznym uczuciu niemalże bez reszty.
Lecz jego serce przeszył wielki strach.
"Co z moimi przyjaciółmi i braćmi" - mówił głos.
Spojrzał z przejęciem w dół.
Wszystko co znał z tak bliska, było teraz tak malutkie.
Tak daleko.

Zamarł w bezradności, rozerwany pomiędzy uczuciem a wspomnieniami.
I właśnie w tym momencie.
Niczym wyrzucona z dłoni kula liści.
Zatrzepotały wokoło niego skrzydła wszystkich jego bliskich.
Niesionych powiewem ciepłego wiatru.

Wirując poprzez bezmiar nieba.
Z głębi swojego motylego serca.
Podziękował życiu raz jeszcze.
Za to, że nie musiał stawać przed wyborem rzeczy, którą kocha bardziej.
Za to, że zostały przy nim skrzydła i jego bliscy.
Mu podobni.

I kiedy był już stary.
I opowiadał swym dzieciom historię swojego życia.
Z otwartym na oścież sercem.
Głosił tą właśnie lekcję.
Że...
Miłość nie wybiera.
Miłość po prostu jest.
I czasami naprawdę potrzeba o wiele mniej niż moglibyśmy sądzić, by wzlecieć na Jej skrzydłach.





- Szczęście? Nieszczęście? Kto wie? -




Jest to chińska przypowieść o wieśniaku, który przy uprawie swojego pola korzystał z pomocy starego konia.
Któregoś dnia koń uciekł na wzgórza, a kiedy sąsiad wyraził wieśniakowi współczucie z powodu takiego nieszczęścia, ten odpowiedział:
„Nieszczęście? Szczęście? Kto wie?”.
Po tygodniu koń wrócił ze wzgórz na czele stada dzikich koni i tym razem sąsiad gratulował wieśniakowi takiego fortunnego obrotu sprawy. A ten rzekł:
„Szczęście? Nieszczęście? Kto wie?”.
Później, kiedy jego syn starał się okiełznać któregoś z dzikich koni, spadł z grzbietu zwierzęcia i złamał nogę. Wszyscy uważali to za nieszczęście. Ale nie chłop, którego jedyną reakcją było:
„Nieszczęście? Szczęście? Kto wie?”.
Kilka tygodni później do wioski wkroczyli żołnierze i zabierali do wojska wszystkich mieszkających tam sprawnych młodzieńców. Gdy zobaczyli, że syn wieśniaka ma złamaną nogę, zostawili go w spokoju.
Czy teraz to było szczęście? Nieszczęście? Kto wie?




-Żaba i stonoga -



"Była taka opowieść o starym wiju, który wyszedł na poranny spacer.
Tak jak każda stonoga, miał sto nóg. Spojrzała na niego pewna żaba i mrugając zdziwiona, nie mogła uwierzyć własnym oczom.
-Sto nóg! Jak on nimi zarządza? - pomyślała żaba - Skąd wie kiedy poruszyć pierwszą, druga, trzecią, czwartą? Sto nóg! A co, jeśli zapomni kolejności? Zaplącze się we własne nogi i upadnie!
Żaba podskoczyła i zatrzymała starego wija tymi słowami:
-Wuju, nie powinnam przeszkadzać ci, w twoim porannym spacerze, ale bardzo filozoficzne pytanie pojawiło się w mojej głowie. Nie mogę sobie z nim poradzić, bo widzisz, jestem tylko zwykłą żabą. Tylko ty możesz mi pomóc.
Wij odparł:
-Ale w czym problem?
Żaba wyjaśniła, co miała na myśli.
-I to jest ten problem. Widziałam twoje sto nóg. Policzyłam je. I chcę się dowiedzieć jak tym wszystkim zarządzasz?
Wij odpowiedział:
-Nigdy o tym nie myślałem. Spróbuję i postaram się zobaczyć w jaki sposób to robię. Nigdy nawet nie patrzyłem w dół i nie policzyłem swoich nóg. Jesteś wspaniałą żabą! Jesteś matematykiem i filozofem!
Wij podjął próbę. Zaczął wizualizować sobie, co powinien zrobić, ale upadł natychmiast. Wszystkie jego sto nóg poplątało się z innymi. Bardzo rozgniewał się na żabę i rzekł:
-Nikomu więcej nie zadawaj takich pytań! Zachowaj swoją filozofię dla siebie. Ty głupia żabo! Przez całe życie wszystko było wszystko w porządku, i nie tylko u mnie, miliony stonóg wychodziło to perfekcyjnie, nikt nie upadał tak jak ja! Ale teraz się boję, stworzyłaś w mojej głowie takie pytanie, że dopóki się go nie pozbędę, mogę nie być w stanie w ogóle chodzić. Powiedz mi teraz jak się go pozbyć!
Żaba odpowiedziała:
-Ja nie wiem. Sama stoję przed zagadką. Zapytałam ciebie, bo jesteś starym, doświadczonym wijem i co dzień chodzisz na poranny spacer. Jeśli ty nie możesz go rozwiązać, jak ja mogłabym? Jestem tylko biedną żabą.
Nie wiadomo jak skończył wij. Ale można śmiało przypuszczać, że całe jego życie zamieniło się w bałagan.
Życie ma swoje sposoby.
Moment, w którym zaczynasz nim zarządzać psuje wszystko.
Zezwól życiu być Wolnością."
- Tłumaczenie wystąpienia OSHO "The Philosophical Frog and the Centipede " -




 - Kościół i Życie -



Zainteresowały mnie dzisiaj te słowa:

"Co do kościoła, to myślę że coraz więcej ludzi już chyba nie potrzebuje "pośredników" do kontaktu z samym Sobą."

I poczułem, że "warto za nimi popłynąć...

Pośredników być może nie potrzeba.
Ale uczucie, z którego powstał kościół.
Jest wcielone.
A może się tak przydarzyć, że w czyimś doświadczeniu "zostało wcielone".
I choć można powiedzieć, że nie ma tu świętych.
To jesteśmy tu gośćmi.
Przyszliśmy "drudzy".
Ze wszystkimi przywarami naszej natury.

Świętość jest.

I czasem wystarczy odrobina odwagi lub zaufania do siebie.
Jakkolwiek tego uczucia nie nazwiemy.
Kiedy to co widzą nasze oczy.
To co czują zmysły.
To co dzieje się wokoło.

Jest obcowaniem z najwyższym.
Jako dziecko.
Jako mężczyzna.
Jako kobieta.
Jako kochanek i mędrzec.
Jako wszystko co postawimy po pierwszych słowach, w których zawiera się cały cud życia.

Ja Jestem.

Wszystko Jest.

Dla nas i przez nas.
Z niewiedzy zapomnienia czym jesteśmy.
Mamy możliwość.
Przybrać każdy kształt.
Urzeczywistniać wizje.
Kosztować owoców naszych dłoni.
W pryzmacie intelektu.
Dedukować i wnioskować.
Doświadczać nauki i swojego wzrostu.

Jednak do tego co wspólne nie prowadzi żadna reguła.
Ponieważ gdy nie towarzyszy nam zrozumienie, wszystko jest puste.
Nie nasze.
I również ta reguła choć nakreśla drogę.
Nie jest wymogiem.

Życie nabiera kształtu dzięki możliwościom.
Dzięki temu co dostrzegamy.
Oraz dzięki temu, co wykorzystamy.
To miejsce do którego dojdziemy.
Możemy dać.
Przekazać dalej.

I jest to esencja naszego świadectwa.

Myśli, które wypowiemy.
Uczynki, które są wyborem naszych dłoni.
Wszystko zostaje sprowadzone tutaj.
Doświadczone w akcie postrzegania.
Będzie niesione dalej.

Będzie niesione bez znaczenia na wartość, słuszność i potrzebę.
Czy to w kształcie aprobaty, czy sprzeciwu.

Nie cofniemy tego.
Co zostało w tym świecie wyrządzone.
Nie zmusimy świata do przybrania kształtu, który możemy poczuć w sobie.
Świat wita życie.
Jest naczyniem na nie.
Życie rozlało się w tym świecie.
Każda cząstka życia, nadaje mu kształt.
A będzie on zawsze różny od naszej wizji.
Zawsze.

Ponieważ umysł każdego z nas, który jest nieskończonym wymiarem, w którym kreślimy idee i plany.
Jest wirtualnym pokojem, w którym decydujemy, jeśli decydujemy, o kształcie życia, wokół.
Jest wirtualny.
Abstrakcyjny.
A poruszanie się w nim jest łatwe.
Bo nie posiada limitu.
Nie posiada limitu, by nasz zamysł był bezbrzeżny.

By życie mogło stawać się w tej inspiracji.

Nie posiada limitu... jednak jest skończony.
Ponieważ porusza się pośród rzeczy dokonanych, obiektów.
Pośród ich synergii i ponownego rozczłonkowania.

Nie dotyka życia, lecz obiektów, które jest w stanie z niego wyodrębnić.
Życie nie jest po to by spełniać te kalkulacje, by pasować do nich.
Zamysł.
Umysł.
Jest narzędziem, dzięki któremu możemy sprowadzać kształty do życia.

Kształty, które są wyobrażeniem.
Nabierają namacalności i wagi, ponieważ uważamy je za "nasze".
"Moje".
"Twoje".
Ten intymny emocjonalny stosunek do naszego dzieła.
Jest naturalny.

Bo jest w nim radość tworzenia.
I jest to doznanie ekstatyczne.
Niemalże zaślepiające.

"Ja".
"Tymi rękami".
"Zrobiłem".
"To".
"Jestem szczęśliwy".

Jest w tym duma.
Wzruszenie.
Wdzięczność.
Bóg.

Życie.

Gdy jednak uwaga utknie w tym dokonaniu.
I przydarzy się tak, że dokonanie pęknie, zestarzeje się, zostanie wyśmiane, zniszczone lub zabrane.

W postrzeganiu twórcy pojawi się jakby zaprzeczenie życia.
Pojawi się poczucie niesprawiedliwości, gniew, poczucie braku sprawiedliwości co w rezultacie przeistacza się zemstę, wyższość i śmierć.
I te rzeczy wypełnią ekspresję takiej istoty.

Doświadczając cierpienia.
Redukujemy Siebie.
Okopujemy się w ciele, które nam przypadło.
Lecz.
Nawet wtedy.
Nic nie jest nam zagwarantowane, nie przybyło nam żadnych możliwości, wręcz przeciwnie...
Po prostu okroiliśmy z zemsty do kogoś swoje własne możliwości.

Życie jest knąbrne, ponieważ przed każdym z nas stoją te same dylematy.
I w większości jednak chyba zakopujemy się w sobie.
Odrzucamy to co nie spełnia naszej wizji.
Nie rusza się wedle naszych myśli.
I z tej oburzonej postawy, w afekcie łączymy się w grupy.
Byśmy mogli być wspólnie sami.
Zamknięci we własnym umyśle pomiędzy jednym osądem a drugim.

Jak wygląda ludzka rozmowa?
Jak wygląda ludzka czułość?
Jaki smakuje miłość?

Jeśli pojawia się obraz.
Kształt.
Zdarzenie.
To są one darem dla Ciebie od Ciebie.

To Twój Za-mysł.

Co jest Za-myślą?
Aktem jej postrzegania?

Skąd czerpiesz inspirację do zamysłu?
Skąd one pochodzą?
Gdzie to jest?
Czy można ci To odebrać?
Czy można ci To dać?

"Masz ognień?"

: )


Om




- Haiku -


"Nie możesz dzielić z kimś swej radości, jeśli nie powiesz co widzisz."

Uwieczniamy ten świat w słowach, by dać komuś jego obraz.
By rozumieć siebie i czcić to co nas otacza.
Czasami słów jest tyle, że wypełniają grubą książkę.
Czasami słów jest tylko kilka.
Tyle ile zmieści się do dwóch złączonych, ludzkich dłoni.

Tym jest Haiku.

Obrazem, zawartym w słowach.

Czas - jak to łatwo powiedzieć.
Poza nim.
Ta chwila.

To moje Haiku dla Was.




Om 





 - Samopoznanie -


Ciało, umysł i dusza wolne od symboli są naturalnym następstwem samo-poznawania.
Albo jak kto woli świadomego życia.

Zapala się w nas płonień, pragnienie bycia czystym, naturalnym i pierwotnym.
Ten ognień spala do ziemi wszelkie bzdury, które mogłyby pojawić się pomiędzy Tobą a drugim człowiekiem.
Na samym końcu spalając również i ten koncept odrębności.

Czasami ogólny koncept egzystencji tutaj jakoby wymusza na nas wykreowanie stosunku do rzeczy.
Opis, przymiotniki, wartościowanie pojawia się.
Tak również jest, to jedno z narzędzi, dzięki możemy opisywać sami Siebie.
Lecz jest większe zrozumienie niż to, gdzie znajdują się "nie-przyjaciele".
Wiedza kto lub co ci szkodzi nie pokazuje, gdzie są ci, którzy prawdziwie cię cenią, którzy są w stanie Cię dostrzec, pokazuje tylko tych, którzy się z tobą zgadzają lub nie.

Żyjąc tutaj bez zaznania tej wolnej przyjaźni, żyjesz wedle tych, których uważasz za swoich wrogów.
Skoro istnieje jakaś niekorzystna siła, którą uważasz za szkodzącą istnieje bilans strat i zysków.
Skoro istnieje strata nie ma przyjaźni.
Nie ma swobodności.
Jest sytuacja, która na tą chwilę ci sprzyja.
Z której czerpiesz.
Którą eksploatujesz.

Niech obiektem wolnej przyjaźnij będzie coś co i tak jest już wolne.
Niech przyjaźnią będzie Życie.
Po co ci czakry, przytaknięcia i wiara w dwoiste stany, gdy jesteś za-pan-brat z najwyższym?

- Wszystko Jest!
- O łał! To całkiem sporo!
- Bracie... Nie wyobrażasz sobie jak wiele! : )))





"Pszczeli Pustelnik"


Wspinamy się po stromej górskiej ścieżce. Sandie opiera się na mnie dla utrzymania równowagi. Mówi, że jestem jej psem przewodnikiem, a ja nie protestuję. A oto nasz pustelnik: emanujący radosną energią człowiek o posturze gnoma. Nie ma zębów, ale chętnie eksponuje zdrowe dziąsła. Podaje każdemu z nas plastikową zawieszkę i garść nasion słonecznika. Mówi, że jesteśmy jak uczniowie tej samej klasy, wspólnie poznający dao.
- Mamy ten sam cel, tę samą Drogę.
Grupa chłonie każde słowo. Pustelnik wyraźnie pasuje do zachodniej koncepcji mędrca. Niewykluczone, że istotnie jest mądry, ale wszyscy szukają w nim głównie odbicia swojej własnej mądrości, więc nie mogę być tego pewien.
Oprowadza nas po swojej jaskini. Jest skromna, ale mniej, niż się spodziewałem. Pszczeli pustelnik to i owo posiada: mały zbiór książek, pastę do zębów, saszetki z szamponem, uśmiechnięty kosz na śmieci, radio, gazetę, latarkę, kalendarz otwarty na dzisiejszej dacie. Zdejmuje buty i siada na skrzyżowanych nogach, zaskakująco sprawnie jak na kogoś w jego wieku. Słuchamy kapania wody do wiaderka na deszczówkę i rozmawiamy.
- Czy istnieją chwile poza teraźniejszością? - pyta ktoś. Pustelnik mógłby odpowiedzieć: "Owszem, na przykład przyszły wtorek", ale oczywiście nie robi tego.
Uśmiecha się tylko samymi dziąsłami i stwierdza:
- Jestem szczęśliwy.
- Cytat z książki: "Poznam sympatycznego Boga", autor: Eric Weiner. -




"Drogowskaz"



Doświadczając cierpienia.
Jesteśmy w stanie dostrzec je w drugim człowieku.
Możemy go zrozumieć.

Doświadczając szczęścia.
Jesteśmy w stanie dostrzec je w drugim człowieku.
Możemy radować się wspólnie.

Doświadczając pomocy.
Jesteśmy w stanie wybrać to doświadczenie z puli dostępnych nam możliwości.
Możemy budować wspólne rozwiązanie.

Nie widzimy rzeczy, zjawisk, możliwości.
Które nie weszły w skład naszego postrzegania.
Ruszamy się, żyjemy, lecz jeśli coś nie dotknęło nas osobiście.
Nie wniknęło do naszego postrzegania.
Nie pojawia się w naszym doświadczeniu.

Żyjąc rutyną.
Nie poszerzamy naszego postrzegania.
Poruszamy się po ograniczonym torze.

Tak samo jest w przypadku trzymania urazy.
Emocjonalny stosunek do przykrości, powoduje.
Że wciąż żyjemy pośród obrazów, które sprawiły cierpienie.

W ten sposób nie zbudujemy tutaj nic innego.
Bo wciąż i wciąż, sprowadzamy tutaj swoje krzywdy.
Swoje niespełnione marzenia i intencje.

Z taką samą siła i mocą.
Dana jest nam możliwość.
By rosnął nasz sukces.
Radości.
Małe i duże.

Wcale nie trzeba wile słów.
By opisać To co wspólne.
Różnice, z racji naszego intymnego doświadczenia tego świata.
Są właśnie w słowach.


Om 






"Wybaczenie"


Życie jest.
Pojawiamy się w nim.
Człowiek zrodzony z człowieka.
Gdzieś w jakimś miejscu, pośrodku bezmiaru.

Są tutaj inni ludzie, którzy coś mówią.
Przekazują w sposób czuły lub nie swoje doświadczenia.
Czasami są to słowa pełne radości.
Innym razem jest w nich wiele cierpienia.

Wszystkie te historie są możliwe....
Ich różnice są możliwe.
Ponieważ kreujemy w nas bardzo silny koncept osobowości.
Bierze się on z najpierwotniejszego poczucia egzystencji.
Dzięki temu jakby czujemy swą obecność.

Czujemy swoją obecność.

To bardzo proste i ważne słowa.
Nasza obecność jest dla nas postrzegalna.
Postrzegalność samych siebie nazwałbym samo-świadomością.

Istnieje jednak...
Hm.
Jakby maniera opisywania, determinacji "co czym jest".
Choćby po to by odróżnić zagrożenie, coś trującego itd.

I jest to największa potęga jaką posiadł człowiek.
Możliwość determinacji rzeczywistości.
Całkowitej.
Poprzez nadawanie znaczeń.
Poprzez przypisywanie wartości.
Poprzez operowanie słowem "nie".

Jeśli jest to proces świadomy.
Takie też będą jego owoce.
Nie ma większej rozkoszy niż czuć swoją obecność, dziejącą się w całej "reszcie" manifestacji.

Wszystko staje się jak rzeka.

Jej zawiłości, zakola, zmiany poziomów...
Pojawiają się poprzez nas, lub poprzez czynności innych ludzi.
Ale przyjmijmy pewną mędrczą postawę i sprowadźmy to tylko do nas.

Poprzez ubieranie poczucia własnej egzystencji, w przymiotniki, określenia, wartości...
Które wynikają z osobistego stosunku do postrzegania życia w nas.
Patrząc na siebie, traktujemy się troszkę jak obiekt.
I zaczynamy opisywać to co widzimy.
Stajemy się "czymś", zjawiskiem dla nas samych opisywalnym.
Skończonym.
Które będzie wiodło życie jako "ten konkretny kształt".

Są po podwaliny alchemii nas samych.
Przejaw boskiej kreacji w nas.
Możemy determinować nasze doświadczenie, kąt naszego postrzegania.
Możemy doświadczać nauki i wzrostu, wynikających z różnych doświadczeń.
Rozwijać TO za co się uznaliśmy.

Dzieje się to co można zobrazować kołem.
Zataczamy koło w naszym postrzeganiu, co jest wynikiem uważania się za "coś".

Wędrówki dusz.

Wyobraźmy sobie rzekę.
Rzeka życia.
Płynie "prosto".
Istota ludzka.
Poprzez przyjmowanie opisu samego siebie za fakt, kształtuje swoje postrzeganie.
Jeśli uzna się za pełnego dobroci, w rzece pojawią się inne "obiekty", które swoim zachowaniem odpowiadają tej wartości lub nie.
Bieg rzeki zostanie zmącony.
Postrzeganie wpada w zależności.

Pojawia się wybór.
Istnienie zaczyna sortować przejawy życia.
By osiągnąć jakiś konkretny obraz.
Jakiś konkretny ich układ.

Tych którzy w jego postrzeganiu stali się dobrzy mają za zadanie takimi pozostać.
Inaczej są zdrajcami.
Szarlatanami.
Bo JA  nałożyło na nich koncept, w którym mają się mieścić.

Dlatego pytam czasem.

"Ilu ludzi potrzebujesz, aby być tym za kogo się uważasz?"
"Ilu ludzi musi być wplątanych w zależności historii, którą sobie opowiadasz?"

Jest sobie więc rzeka, która nie biegnie już prosto.
Ma w sobie zależności.
Tutaj z racji tego za co się uważamy nie pójdziemy, tam pójdziemy chętniej.

Pojawiają się doświadczenia.
Najróżniejsze.
Ci dobzi okazują się jeszcze lepsi od nas od których warto się uczyć, albo zwykłymi kłamcami.
Ci źli okazują się źli, albo nie umieją poradzić sobie z cierpieniem, które ich spotkało...
Do tego dodajmy emocjonalny stosunek do tych zjawisk.
Powołajmy takie zjawiska jak sumienie, dusza, serce, umysł.
Multum, multum możliwości.
Do których robimy skok w bok, z głównego nurtu.
To nas ciekawi, taki świat sobie kreujemy by go oglądać.
Tak spędzamy nasz czas tutaj.

Płyniemy z rzeką.
Kreujemy wizje.
Później doświadczamy tego, ze świat, albo my nie możemy jej sprostać.
I na koniec wybaczamy.

I to wybaczenie na powrót podpina nas do głównego nurtu.
Skąd pojawiło się  wszystko to za co możemy się uważać.

Znów obraz staje się szerszy.
Znów jest lekkość i naturalność.

Dryfujemy.
Nabieramy sił.

Bez wybaczenia.
Poprzez karmienie ciała zawiścią, pogardą, gniewem...
Karmimy się śmiercią.
Sprzedajemy istnienie, w zamian za historię pełną niedomówień i cierpienia.
Zamykamy swoje postrzeganie.

Obrażamy się na życie.

Tak.

Obrażamy się za to, że dano nam możliwość determinacji i mogliśmy przegrać, cierpieć.
Nasze wizje mogły się nie spełniać, to co zbudowaliśmy mogło się zawalić.
Ludzie mogli cierpieć przez nas.
My mogliśmy cierpieć przez ludzi.
To za co się uważaliśmy mogło nie wystarczyć, mogło być za małe, albo za słabe by udźwignąć nasz sen.
I przegraliśmy.

Chcieliśmy coś stworzyć, a mamy same szramy na sercu i duszy.

Jeśli istnienie zdobędzie się na wybaczenie.
Jakby "powraca".
Wybaczenie wyzwala istnienie z konceptów i zależności.
Wybaczenie uwalnia cały świat od tego za co się uważaliśmy.

Sprowadza nad do punktu zero, do punktu wyjścia.
Dlatego wspomniałem, że ten proces można zilustrować kształtem koła.

Prosta linia.
Pętla w bok - jest naszą kreacją opartą na determiniźmie.
I jeśli "ja" powróci do prostej linii...
To nadal nie jest za późno.
Gdy nie powróci.
Gdy zacznie tworzyć i pogłębiać labirynty zależności.
Tego będzie doświadczać.
I ostatecznie zostanie zmiażdżone przez własną kreację.
Ponieważ świat jaki tworzymy w swoim postrzeganiu nie ma już w sobie nic z życia.

Tylko cyfry, i hierarchia wartości, którą musi dźwigać świat.
Przymus.
Odebranie woli innym przejawom istnienia.
Zdominowanie.
I odebranie innym możliwości świadomego kreowania samych siebie.
Zmuszenie, by drugie istnienie, nie miało możliwości doświadczania siebie tak jak najbardziej czuje.
I nie mówię tylko o sprawach absolutnych.
Mówię też o rzeczach, które można nazwać błahymi.
Jak ktoś wyraża siebie.
Jaki komuś przypadł ludzik, na wędrówkę tutaj...

Determinacja.
To najbardziej tania.
I największa potęga tego świata.
Ego poprzez determinację pragnie układać świat.
Posiąść go.
I układać.

Żąda od innych, by działali wedle wizji.
By byli tym, czy tamtym.
By zachowywali się wedle scenariusza.

Taki świat rodzi śmierć.

Bo nie jest wolny.
Bo nie jest swobodnym nurtem rzeki.
Tylko jego eksploatacją.
A jeśli.
Uważamy.
Że tylko nam wolno nadawać kształt.
Bo uważamy się za to, za to i jeszcze za tamto.

To nie podołamy.
Ponieważ nie ważne ile wchłoniemy danych - nasza percepcja jest ograniczona.
Ponieważ świat nie jest skończony.
Wciąż się dzieje.
I tracąc z oczu drugie istnienie i wybierając to jak możemy o nim pomyśleć zamiast egzystować w tym czym w istocie jesteśmy...
Tracimy z oczu również siebie.
Tracimy to z czego narodziło się to za co możemy się uważać.

Ta strata jest mentalna.
Nie jest faktycznym stanem rzeczy.
Jest konsekwencją naszej historii, którą sobie opowiadamy.

Ostatnimi obrazami, które trzymają nasze uczucia w tej historii.
Może podświadomie chcemy ukarać się za to co zrobiliśmy?
Może tym jest w istocie karma?

Wybaczenie.

Sprawia, że znów widzimy drugiego człowieka.
Uwalnia nasze postrzeganie i emocje.
Sprowadza percepcję do spraw najprostszych.

Takie jest koło życia.

Zamknięci w obrazach umysłu uczymy się.
Jak być.
Widzieć i kosztować to wszystko czym jesteśmy.




Om





Wybór




Czy...

 

Przede wszystkim.
Pragnę zwrócić twoją uwagę.
Na długość obu komiksów.

I jak wielki wpływ na treść ma to, że sami siebie stawiamy przed aktem dokonanym.

Na różnicę w przepustowości nas samych.
Na otwartość na doświadczenia, które dajemy sami sobie.
Czuć.
Smakować.
Pamiętać.

To wszystko ludzkie.

I na prawdę nic co doświadczamy ostatecznie nie dzieje się poza nami.

Dotknąć rdzeń samego siebie.
By móc dostrzegać go we wszystkim.

Widząc siebie wszędzie.
Rozumiejąc dlaczego ludzie postępują tak jak postępują.
Rozumieć ich na podstawie własnych doświadczeń.
Na które otwarliśmy się w sami w sobie.
Które przyjęliśmy.

Dzięki czemu mogliśmy pójść dalej.

Zgodnie z naszą najintymniejszą wolą.

Przyśniło mi się dzisiaj moje marzenie.
Wiem gdzie idę.
Wiem jako kto i co.
Wiem co czuję.
Odkryłem rozkosz.
I z niej pragnę czerpać.
Nią pragnę się inspirować.
By przekuwać.
Budować.

I dzieje się to.
Mimo.
Że mogłem również zamknąć swoje życie w jednym szarym kadrze.
Akt dokonany.
Po ptokach.
Mleko rozlane.

Ale jeszcze się nie skończyłem.
Ty również.

Jesteś.

I dzieje się w tym stwierdzeniu tyle ile potrafisz dostrzec.
I ile pragniesz sobie dać.
Ile siebie pragniesz ujrzeć za życia tego ciała.

Kadr?
Wiersz?
Powieść?
Rozważanie?

Co pragniesz ujrzeć za chwilę?
Kontynuacje uczucia?
Ciąg dalszy pewnej sytuacji?
Moment w którym okazuje się że wszem i wobec to ty miałeś rację?
Coś...
Co jeszcze nigdy się nie wydarzyło?

Jakiejkolwiek nie udzielisz odpowiedzi.
Wiesz skąd się wzięła.
Bo tylko ty znasz cały bezmiar swojego doświadczenia.

Czy warto więc układać historię wedle ludzi, którzy nie mają o nim najmniejszego pojęcia?
Warto podpierać ich racje?
Ich usprawiedliwienia?
Doświadczenia, które nie zrodziły się w pełni z Ciebie?

Każdy jest taki.
Na jakiego go w danej chwili stać.

I choć bardzo lubimy się wzajemnie opisywać.
Przywiązywać do minionych doświadczeń...

Nie mamy pojęcia.
Najmniejszego.
Kim jest drugi człowiek.

Ponieważ słowa w które ubieramy innych jak i siebie.
Nie są więzieniem.
Nie są permanentną ramą.
Która zawsze będzie zachowana.

Dbanie o te kontury.
Jest pracą Syzyfa.
Bo człowiek i tak zrobi po swojemu.

Ważne by działając.
Tworząc wspólne doświadczenie.
Widzieć drugiego człowieka.
A widzi się to co drugie.
Tylko wtedy gdy wiesz co jest pierwsze.

Dwa istnieje tylko wtedy gdy zacząłeś liczyć.

A ma to ścisły związek.
Z odkrycia.
Swojego życia tutaj.
Swojej woli.
Swoich uczuć.
Fizyczności.

I jest tego tak wiele...

Że naprawdę marnotrawstwem czystej kartki jest.
Tkwienie w jednym tylko kadrze.

Popatrz!
Wiosna!








Wątpliwość o swój kształt.
Gdyby inne doświadczenia stały się naszymi osobistymi.
Gdybyśmy otrzymali inne warunki.
Inne rzeczy moglibyśmy dostrzec sami.

Też tak jest.
Że taka wątpliwość.
Może sprawić ciężar.
Ponieważ nie wiemy ile sytuacji zmarnowaliśmy.
W ilu sytuacjach mogliśmy postąpić inaczej.
Ta niewiedza jest najczęściej zapełniana przez projekcje.
Ponieważ tak działa umysł.
Zapełnia luki w równaniu.

Dostrzec to.
Że poprzez podążanie, emocjonalne zżycie się z tym ciągiem obrazów.
Tak osobistym jak i abstrakcyjnym, dziejącej się w sferze myśli i związanych z nimi uczuć.
Jakby powodujemy sami sobie określone warunki.
Układamy wszystko w logiczny ciąg.

Dla Ciebie wszystko wynika z oczywistości i jest naturalne.
Osoba stojąca obok może się dziwić, złościć, śmiać.
To jest zdumiewające.
Ale pokazuje nam bardzo ważną rzecz.
Że determinujemy swoje postrzeganie.
I przeżywamy nasze doświadczenie ze wszystkimi jego wzlotami i cierpieniami.
Bo to że ludzie zachowują się jak banda bezmózgich kretynów, albo nie odkryli w sobie uczucia, którym mogliby się z kimś podzielić.
Ostatecznie.
Nie ma znaczenia.
I nie powinniśmy marnować ani sekundy, by cierpieć tego, że ktoś nie reprezentuje sobą coś przykrego, coś niewystarczającego.
Ale jednak to się dzieje.
Jednak patrząc z jakiejś nieuwikłanej w nic perspektywy...
Jedyne jak możemy "obronić" to że cierpimy przez to, czy tamto.
To to, że mamy prawo do własnej historii.
Do swojego postrzegania.
I uczuć, które rodzą się w nas pod wpływem tego co widzimy.

A nigdy nie będzie to wszystko.
A już najmniej widzą Ci, którzy roszczą sobie prawo do absolutności.
Bo taką percepcję wypełniają wyłącznie obiekty.
Rzeczy martwe.
Które nie poruszają się.

Tylko w takim stanie, koncepcyjnie martwych, więc poznawalnych zjawisk, istota może śnić dotykania spraw absolutnych.
Aka rządy totalitarne.
Albo może mieć to bardzo "błahy" wyraz.
Na przykład dominacja poprzez "posiadanie racji".
Lub poprzez uważanie się bycie lepszym w jakiej dziedzinie, wartości, fizycznej predyspozycji.

-Nasz bóg jest wszechmogący i nas kocha!
-Ale ich bóg też jest wszechmocny i mówią że o wiele bardziej miłosierny!
-Więc wypowiemy im wojnę zobaczymy czyj bóg kocha bardziej.

Oglądałem też kiedyś porno.
Pan kręcił film w domu.
I kochał panią ładnie, a nawet czule.
Podczas kochania pod koniec filmu mówił tak:
-Ktoś kiedyś cię tak kochał?
-Nie. Nikt.
-Ktoś ci kiedyś tak robił? Co maleńka?
-Nie.
-Będziesz moją małą dziwką?

M.

Przedmiot.
Który można przesuwać, który można określić, który można wymienić, któremu można nawrzucać mięsa i sprawić by istnienie w nie uwierzyło.

Ilu jest ludzi, którzy to widzą?
Ilu jest ludzi, którzy pragną coś z tym zrobić?
Ilu ludzi, którzy wezmą się za to skończą tak samo, albo i gorzej?

Ilu ludzi, dotarło w swojej świadomości, do choćby prawdopodobnego momentu, skąd to się wzięło?

Dla mnie.
Uprzedmiotowienie uwagi wraz ze wszystkimi następstwami.
Zrodziło się ponieważ pojawiło się odrzucenie.
Ponieważ ktoś lub coś, nie odzwierciedliło intencji.

W tym momencie w świadomości ludzkiej pojawił się koncept odrębności.
COŚ się nie zgodziło.
Bo skoro się ze mną nie zgadza - nie jest mną.
Jest czymś innym.
Strach przed ponownym odrzuceniem.
Zrodził ratowanie się za pomocą koncepcyjnego zamknięcia drugiej osoby.
Nadanie jej skończonych ram.
By cierpienie, mogłoby zostać przewidziane.
Ale działa to wyłącznie gdy druga osoba uwierzy w swoją skończoność.
Uwierzy, że posiada ramy, które ktoś jej przypisuje.

Co zrobić by tak było?
Zdominować.
Zabrać możliwości, by mogła pomyśleć inaczej.

Poprzez zabranie możliwości dostępu do doświadczeń, istota faktycznie degenerowała się.
Zostawały zamykane kolejne drzwi.

Zwróćmy uwagę.
Że jest to lustrowanie tego pierwszego "nie".
Działanie z zemsty.
Lecz podmiot mszczący się nie widzi tego.
Nie widzi, że działa z tego doświadczenia.
Nie widzi, że odbiera komuś wolę, dlatego, że w jego doświadczeniu osobowym, właśnie to mu zrobiono.

Śpi.

Gapi się w ten ekran i nic nie widzi.

Gdy zniknie przedmiot.
Podmiot nie ma racji bytu.
Ponieważ podmiot porusza się wyłącznie pośród przedmiotów.
I to one determinują to, czym jest podmiot dla samego siebie.

W rzeczywistości bez konturów.
Podmiot przybiera bardzo spontaniczny kształt.
I nawet jeśli jest.
Własna egzystencja jest stwierdzona.
To wyrasta z taoistycznego uczucia, którego nic nie jest w stanie zastąpić ani doścignąć.

Jakże piękny jest świat.
Kiedy nie potrafimy ubrać go w słowa.
I jeśli przytrafi się wtedy człowiek.
Który otwiera się i pragnie zostać przyjęty.
Tutaj do środka.
To kosztowanie wspólnej chwili jest ucztą.
Najznamienitszym zakwitem ludzkiej świadomości.
Raz poczute.
Na zawsze wchodzi w skład naszego postrzegania.
Moment.
Gdy człowiek siedzi obok człowieka,
I nie stawiają pomiędzy sobą żadnych szal, wag i cyfrowych mierników.

Kiedy nie czujemy, gdzie kończymy a zaczyna nasz rozmówca.
Wtedy jest tylko rozmowa.
Bez podmiotu.
Bez kontekstu.

I wtedy raduje się wszystko.

I patrząc teraz na wspomnienia z perspektywy świadka.
Można powiedzieć, że to są takie pocałunki absolutu.

Osho mówił o komunii.
I bardzo te słowa do mnie przemawiają.
Bardzo kocham widzieć miejsce, z którego mogły paść takie słowa.

Pragnienie utrzymania jakiegokolwiek stanu.
Prowadzi do frustracji.
Ludzie utożsamiają się z najróżniejszymi doświadczeniami.
Wybierają różne myśli jako swoje drogi.
Na swój sposób jest to ciekawe.
To, że możemy wybierać sobie różne rzeczy.
Ale jest też bardzo dziwne.
Przynajmniej dla mnie.

No bo po co?

Skoro widzisz.
I wiesz, że jesteś taki, jaki powiesz, że jesteś.
Albo uwierzysz w to, jaki ktoś powie że jesteś.

Koniec końców, to zawsze zależy od Ciebie.

Lecz...
Ten świat...
Ludzie w tym świecie...
Wałkowali swoje historie w afekcie tak długo.
Splątali się w zależności i fortyfikacje zbudowane na hierarchii i skalach...
Że niemalże niemożliwym jest zaczerpnąć czegoś innego do ust niż smoła.

I najczęściej jedyne co nam pozostaje po zebrać w życiu nasze połamane skrzydła.

Zamiast nowych umiejętności.
Nowy problem.
I tu nie chodzi o to, że życie zawsze znajdzie drogę.
Bo znajdzie.
Bo jest żywe.
I posiada cechy wody.
I u podstaw jest najwyższym przejawem.
I mieści w swoim zbiorze wszystko inne.
Jako człowiek jesteśmy tu zaledwie gościem.
Zawieramy się w życiu i można powiedzieć, że przez nie i dla niego tutaj jesteśmy.

Ale ludzie chyba nie do końca wiedzą, że są.
A bez stwierdzenia swej obecności.
Nie mogą dotknąć wędrówki.
I odkrycia.

Że gdziekolwiek by nie poszli zawsze są TU.
Zawsze są TERAZ.
I przede wszystkim...
Zawsze SĄ.

I przez ten najprostszy i najintymniejszy fakt.
Dano nam moc sprowadzania ze świata zamysłu...
Zjawisk.
Jak poranna wspólna herbata.
Dzieło życia.
Albo to pisanie.

I za wszystkim podąża czucie.
Pojawiają się myśli.
Przyziemne i mniej doświadczenia.
Można doświadczyć nawet, jak to się mówi "chwytania pana boga za nogi".

Piękne doświadczenie.
Ubrane w wesołe słowa.

Bo o wiele krótsza wersja.
Choć mniej poetycka...

To proste.

Jestem Szczęśliwy.

Promyczek.



Om






Czasami jest tak.
Że istota dostrzega niepełność wiedzy.
Jej ułamkowość w stosunku do wszystkiego ubranego w całość.
Jeśli pójdzie za tą myślą.
To doświadczenie takiej osoby.
Stanie się bardzo obszerne.
Ponieważ wszelka wiedza przybierze bez-kształt.
Czyli nie będzie jedyną słuszną drogą.
Jedyną możliwością w tej czy innej sytuacji.
Jest w tym bardzo wiele przestrzeni.
Ale...

Znikają również punkty odniesienia.
W tym momencie, można powiedzieć umysł, pragnie zachować ramy.
By ci służyć tak jak służył do tej pory.
Pojawią się kolejne pytania.
Które będą jakby głębsze.
Bardziej egzystencjalne.
Ponieważ odpowiedzi na nie są próbą nadania konkretnego toru.
Bo bez niego.
Człowiek staje się troszkę...
"Nie z tego świata".

Te odpowiedzi.
Pytania...
To nie są wątpliwości tej chwili.
Mogą pojawić się tu dzięki nam.
My sprowadzamy je z myślowego abstraktu, tutaj - do życia.
I nawet wtedy nie znaczy to, że są one czymś namacalnym.
Bo wszystko zależy od punktu siedzenia.

Za udzielanie mentalnych odpowiedzi nie rozdają również jakiś szczególnych nagród.
Nie stajesz się jakikolwiek gdy zaświta w tobie jakaś myśl.
I ostatecznie nic w nas nie przybywa, gdy zadumiamy się w sprawach absolutnych.
Ponieważ skoro możemy widzieć myśl, która pojawiła się w nas...
Świadczy to tylko o tym, ze mogliśmy ją pomyśleć.
Że była w nas.
Cały czas.
A zakwitła pod wpływem jakiegoś doświadczenia.

I w ten sposób możemy również smakować Siebie.
Czasami jest w tym wiele z zaskoczenia, czasami budzi się zapał, intencje, marzenia...
Bo dane nam jest widzieć Siebie jakiego jeszcze nie zaznaliśmy za życia.
Ale ten ktoś, ta myśl, ten obraz...
Jest wieczny, niezmienny i zawsze obecny.
Ponieważ jest to Potencjał "ja".
Do samo kreacji.
Do wyboru.
Do stanowienia o Sobie.

Ale to o czym mówię.
Jest pulą wszelkich możliwości.
Którą możemy przeczesywać tańcząc i wędrując za pomocą tego ciała.
To, że uważamy się za to lub tamto...
Sprawia, że i nasza percepcja nasiąka tymi rzeczami i zjawiskami.
Ale nie zmienia to faktu, że poruszamy się w nieskończonym potencjale.

Skupienie uwagi.
Wiara.
Ułatwia.
Daje oparcie.
Daje konkretne wytyczne.
Daje jasny cel.
I drogę do niego.
Ale koncept celu, miejsca do którego uważamy, że zmierzamy.
Jest wybiórczym wyobrażeniem Tego Co Jest.
W tej chwili jest...
Wszystko.

Wszystkie rozpady i synegrie konceptów wszelkich myśli.
Wiedzieć to co wybierają z tej puli ludzie.
I wprowadzają w życie.
Jakie historie podsycają.
Jaki budują pryzmat swojego postrzegania...
Jak mówią.
Jak myślą, że myślą.
A przecież...

Wszystko Jest.

Dlaczego coś robić z tym fantem?
Dlaczego zadawać pytania i szukać odpowiedzi?
Po co odkrywać po raz nowy Amerykę?

Bo możesz.
Bo to również jest Tym.
Bo wszystko to doświadczenie.

Bo wszystko to możemy sprowadzić tutaj i postawić za "Ja".

I życzę Ci, żebyś widząc Siebie.
Częściej mówił "Ja Stworzyłem".
Niż "Ja Chcę".

Bo wtenczas nawet ty sam, będziesz widział Siebie.
Z Tego czerpał.
I to sprowadzał tutaj.

Nie ma większej radości, niż nadawanie sobie kształtu.
Widząc i wiedząc to Wszystko Czym Jesteśmy.




Om



Pisanie o ogrodnikach


Kiedy istnienie odkrywa swoje istnienie.
Odkrywa to, że dzieje się
Ma wpływ na to co postrzega.

Na to co zasiewa w sobie.
Na owoce radości, które rodzą się już podczas obserwowania wzrostu.
Tych wszystkich rzeczy.

Które dzieją się w środku.
Który przemawia także na zewnątrz.

Pojawia się zakochanie.
Istnienie kocha siebie.
Przez co owoce stają się pełne.

Lecz ogrodników jest bardzo wiele.
I każdy zna się i hoduje różne rzeczy.

Zdarza się więc tak.
Że czy to przez brak wspólnego zrozumienia.
Czy przez wybiórczość postrzegania, albo podążanie jakimś kanonem.
Istnienie nie uszanuje ogrodu istnienia.

Podda wątpliwość to albo tamto.
Wysunie ocenę tego lub tego.
Określi dzieło drugiego człowieka tak a tak.
A co obecnie najprawdopodobniejsze.
Nałoży pieniążkowe ograniczenia.
Tworząc niewidzialne bariery pomiędzy ogrodnikami.
Niewidzialne bariery, ale jednak obowiązują.

I ci którzy w to wierzą.
Faktycznie zostają zamknięci pomiędzy jednym słowem a przymiotnikiem.

W takim wypadku spraw.
Rozkosz aktu tworzenia staje się zaledwie jedną z możliwych opcji.
Przestaje być oczywistością.

I to jest również moment, w którym istnienie cierpi.
Nie może przelewać swojej radości w swobodzie.
Bo inni ogrodnicy już jej nie rozumieją.

Urodzili się w barierach.
Ich doświadczali.
I je będą powielać dalej.

Dlatego.
Mówiłem o uszanowaniu.
Ponieważ niektórzy urodzili się daleko od domu.
Gdzieś pośród cyfr i znaczeń.
I trudno im wywołać zakwit drzewa, które mógłby zasiać Bóg.
Nie ważne czy istnieje naprawdę czy nie.
Jest w Istocie.

Jak pięknie wyglądał jego zamysł.
Który urzeczywistniając się dał nam miejsce, byśmy na jego podobieństwo.
Mogli tworzyć.
I dotykać egzystencjalnego spełnienia.

A co zrobiliśmy z tym ogrodem?
Sprzedaliśmy go.
Sobie.

Sprzedaliśmy go tak bardzo, że nie starczy miejsca dla nas wszystkich.
Ziemia ma za dużo pieniędzy by zobaczyć swe piękno.
Gdyby je widziała...

Określiłaby je jako bezcenne.
I zawsze wolne.

Ponieważ wszystko to na co może się podzielić.
Powstało z jednego.
I wszystko to na co może się podzielić.
Jest tylko umownym podziałem, który umożliwia zrozumienie.

Nie da się zrozumieć tego co jedne.
Bo jest tylko to.
Zrozumienie dotyczy więc rzeczy wybiórczych.
A te jako zasoby są zagarniane.
Opisywane.

I tak na mocy determinizmu, który jest za darmo.
Człowiek nadaje wartości, za które się płaci.

Dlatego ogrodnik nie ma czasu na hodowanie owoców które go spełnią.
Tylko robi rzeczy absurdalne.
Egzystencjalnie zbędne.
Które urosły do rangi konieczności.

Jeśli natomiast poświęci całe swoje myśli i energię na ogród.
To okaże się, że jedyne co może zaoferować to ten mały świat.
Który tak pielęgnował.
Który umiłował.
I który pośród tych niewidzialnych ścian stał się zaledwie obiektem.
Który ktoś może ocenić.
Wykpić.
Lub ubiegać się o pieniążki.

I to jest moment w którym ogrodnik zaczyna się modlić.
By jego pasja.
Oddanie i miłość.

Została zakosztowana.
Weszła do postrzegania.
Tym.
Którzy poruszają się tylko w sferze obiektów.

Istnienie które odkryło życie.
Przybiera jego kształt.
Daje miejsce.

Człowiek żyjący pośród obiektów.
Śni, że gdy płaci za to czy tamto.
Rzeczy stają się jego.

Dlatego na tak wielkiej przestrzeni jest o dziwo tak mało miejsca.
A ludzie w swoich słowach są zbyt bogaci, by stać ich było na szczerość.
Dlatego jedyne co mogą mówić to przykre słowa.
Słowa-noże ubrane w jakże zgrabne riposty i kpiny.

Tak.
Taki właśnie życie przybiera kształt.
Kiedy nie widzi samo siebie.

Strasznie dużo podmiotu, przymusu.
Bardzo mało uczucia i siebie.

Dzisiaj bardzo smuciłem się tym wszystkim.
Ale wolę malować, również słowami.
W końcu to pierwsza co zrobiłem kiedy poczułem to, że bije moje serce.
I że jest tylko To i nic więcej.

Spokojnej nocy.
Jutro jest dobry dzień.

Omki





Pisanie o dorastaniu


Wszelkie wątpliwości i egzystencjalne obwinianie się.
To wynik sposobu wychowania, świata w jakim przyszło nam się urodzić.
Rodzic wychowując dziecko wedle konkretnych wzorców popełnia nieumyślny strzał w kolano.
Ponieważ dziecko.
Istnienie ludzkie.
Musi sprostać tym wytycznym.
Ponieważ nie posiada mocy, środków i znajomości postaw jakie może przyjąć.
Dlatego jedyne życie jakie zna.
To życie w uległości.
Bo tego ma za mało, nad tym ma pracować, to rozwijać a tego nie.
Sęk w tym, że ta bryła konceptu w umyśle rodzina jest niemożliwa do spełnienia.

Doświadczając wciąż i wciąż emocjonalnych zawodów szablon tego zachowania utrwala się tak w umyśle rodzica jak i dziecka.
I kiedy umysł napotka podobne zdarzenia, reaguje w sposób sobie znany, utrwalony, bo po prostu nie zna innej możliwości.
Albo ściślej, empiryczne doświadczenie istoty jest zgoła odmienne, by miała odwagę postąpić inaczej.

Ten szablon przytakiwania myśli o naszej niewartości, sprawia, że odpowiedzi szukamy poza nami.
Ponieważ życie miało właśnie taki kształt.
Pytaliśmy rodziców o radę.
Odwoływaliśmy się do "siły wyższej", która jest tutaj "dłużej" i powiedzmy ma większy bagaż doświadczeń.

I przez myśl nam nie przejdzie, ponieważ emocjonalne problemy mają to do siebie, że straszliwie absorbują uwagę, ponieważ są nasze, że kiedyś ktoś stał przed takim samym dylematem, coś wtedy stwierdził, podzielił się swoim zrozumieniem w sposób w który druga osoba to zrozumiała.
Sęk w tym, że ten akt przytaknięcia.
Nie stwarza tej rzeczy.
Usystematyzowanie jest pozorne.
Umowne.

Istnienia dogadały się, opierając się na swojej zdolności poznawczej i zgodziły się na pewien koncept, który były w stanie zrozumieć.
Ani mniej, ani więcej.

Widziałem ostatnio taki cytat:
"Człowiek stwierdza, niewolnik zgadza się"
Jest w tym powiedzeniu wiele smutku.
Ponieważ jest w człowieku niechęć do stwierdzania.
A Stwierdzanie jest to jeden z przejawów miłości do siebie.
Ale gdy nie widzisz siebie, tylko jakiś koncept, który został ci wpojony...
To słodycz stwarzania i kreacji zamieniasz na niemożliwe do wykonania zadanie.
Sprostać ideałowi, który został nam przedłożony.
I to jest przejaw miłości drugiego.
I pojawia się gdy chcemy być dla kogoś tym czym on pragnie abyśmy byli.
Dlatego pytania, czy robimy coś dobrze czy nie.
Dlatego nasza uwaga dąży do przewidywania przyszłości, by nie zadać krzywdy.
Za cenę rozkoszy tej chwili.
Bezmiaru tego momentu.
Całych tych barw i głębi których możemy dotknąć.

Istnienie nie doświadcza tych rzeczy.
Kiedy jest oszołomione wątpliwością i jedyne co mówi to:

Powiedz mi czym jestem.
Bo ty jesteś taki a taki a ja nie wiem co teraz doświadczam.

Rodzimy się tutaj.
Tak jak każdy.
Owoc ludzkiej miłości.
Błysk świadomości w ciele.
Zamysł wprowadzany w czyn.
Królestwo pełne emocji.
Umysł, który może dotykać innych światów.
Który może stworzyć Boga.
Nie urzeczywistnia tych rzeczy.
Tylko się na nie otwiera.
Na emocje, doświadczenia, obrazy...

Sam akt postrzegania jest cudem.
Patrzenia.
Decydowania.
Stanowienia o sobie.
Dotykania spraw boskich i najprostszych.
Pośród tego wszystkiego czym do tej pory człowiek dzielił się z drugim człowiekiem.

Stwierdzać w szczerości do samego siebie.
Kreować to co nas otacza, by było troszkę bardziej nasze.
Bo wtedy będzie tutaj naprawdę wiele czułości.
Urzeczywistnić siebie.
Swoją najwyższą myśl.
Bo wtenczas świat zapłacze w rozkoszy razem z nami.

Bo koniec końców...

Nikt nie wie.

Dlatego słowa szczerości.
W morzu wątpliwości są jak skarb.
Ponieważ w akcie ich wypowiadania.
Skrywa się prawda o nas.
O każdym z nas.

I może gdy ludzie to zobaczą.

To to miejsce w którym rodzimy się.
Będzie naprawdę warte by się urodzić.
Będzie czymś wspólnym.

Miejsce w którym się śpiewa...
Pieśni o tym jak piękny jest świat w Istocie.






Kiedy budzą się ludzie...


A teraz pisanie.

Powiem tak.
DZIŚ.
Z samego początku tego co nazywamy "Dziś".

NIE BYŁO NIC.
Ułamek sekundy potem.
Obudzili się ludzie.
Robią to dość nieregularnie.
Ale to tylko dlatego, że wymyśleli sobie strefy czasowe. : )))

Budzi się człowiek.

Wstaje, bierze swojego ludzika.
I zaczyna robić rzeczy.
I w NICZYM zaczynają się one DZIAĆ.
Wchodzą w zależności, spotykają się...
I coś tam sobie rozumkują...
Coś tam kiwają do siebie główkami.

Bo wtenczas.
Na tą chwilkę gdy coś robią, łatwiej jest zapomnieć człowiekowi, że jest kompletnie niezorientowany, czym jest, gdzie jest, i jaki jest obecny stan rzeczy...

Dlatego ludzie zamykają siebie lub innych w kilku zdaniach.
Wykwintnej dyskusji, w której będą istniały podmioty dyskutujące o podmiotach.
Bo w takiej relacji z życiem umysł potrafi zaznać ukojenie.
Od ostatecznej Niewiedzy.

Wyciąganie wniosków i traktowanie powyższego zdania jak faktu, układania sobie życia na tym to również przegapienie sensu.

Dzisiejszego dnia rano...
Gdy otwarłem oczy...
Nie było nic.
Wstałem wziąłem swojego ludzika...

I między innymi pojawiło się to...




Kilka słów...


Od samej ziemi aż do nieba.
To wszystko czym jesteśmy.
Ze wszystkimi słowami i określeniami jakie możemy sobie wręczyć.
Wszystko płynie.
Tylko z bezruchu można widzieć to co się porusza.
Poruszając się ze wszystkim nie widzimy ruchu jaki w istocie jest.
Smutek.
Bo gdy stajesz.
Widać całą tą przykrość.
Wtenczas pojawia się w istnieniu przeświadczenie.
Że wszystkiemu winny jest ruch.
Bo cierpienie zadawane jest jako czynny akt.
Pojawiło się w istnieniu przeświadczenie, że bierność jest odpowiedzią.
Brak ruchu.
Lecz obsesja ruchu czyni z bezruchu pustkowie.
Tak jakby istnienie w bezruchu było niewidoczne.
Jest takie zrozumienie.
Że czasami bardzo trudno śmiać się z... 
Śmiech staje się "mimo wszystko".
Uważam.
Że istnienie.
Jest sobą od początku.
To intymne poczucie istnienia.
Może odmawiać albo przywiązywać poczuciu istnienia zjawisk, które było w stanie zaobserwować.
To od nas zależy.
Ile postawimy pomiędzy sobą.
Nie zmienia to jednag tego...
Je wyrastamy z tego samego.
Dom.
Nigdy go nie opuszczamy.
Nie ważne co przyjdzie nam myśleć.
Umysł sposób w jaki rozkłada i łączy to co jest w stanie postrzegać.
Opiera się i bazuje na obiektach.
Obiekty zyskują formę "poza" domem.
Lecz nie możemy być poza nim.
Poza życiem.
Dlatego nazywa się to snem.
W domu...
Gdy wszystko traci kontury...
Wszystko jest.
Mimo, że dłonie są puste.
Wszystko przepełnia wszystko.
Pulsuje w twojej krwi.
Oddycha razem z Tobą.
Czując to.
Stawianie granicy.
Pomiędzy czymkolwiek jest przykre.
Jest w moim odczuciu sprzeczne.
Czarny ptak.
Kocham wolność.
Nawet ubraną w ciało.
Bo ciało...
Nie jest klatką.
Tylko przedsionkiem.
Tego czym w istocie jesteśmy.


Om



Zen Buddy


Budda powiedział:

– Uważam, że pozycja królów i władców to nic innego, jak drobinki pyłu. 
Skarbce pełne złota i klejnotów, widzę jako magazyny wypełnione cegłami i kamieniami. 
Piękne jedwabne szaty są dla mnie tym samym, co łachmany. 
Wszystkie liczne planety wszechświata postrzegam jako nasiona owoców, 
a największe jezioro w Indiach to kropla oliwy na mojej stopie. 
Nauki tego świata to dla mnie jedynie iluzja magików. 
Najwyższa koncepcja wyzwolenia to złoty brokat we śnie, 
a święta ścieżka oświeconych jest jak kwiaty pojawiające się przed naszymi oczyma. 
Medytacja jest jak podnóże góry, a nirwana jak senny koszmar przeżywany w świetle dnia. 
Osądzanie, co jest dobre, a co złe, postrzegam jako wijący się taniec smoka, 
a powstawanie i upadanie wierzeń to tylko ślady pozostawione przez zmieniające się pory roku.







Moc Myśli


Co do mocy myśli...

W moim odczuciu sfera umysłu to takie biurko kreślarskie.
Co ciekawe, możemy iluzorycznie doświadczyć tego co zamierzamy zrobić.
Takie doświadczenie pozorne umożliwia nam podjęcie decyzji.
"Tak, to mnie spełnia, pragnę iść tam, uczynić to, zrobić tak a tak".

W tym momencie pojawia się uczucie wynikające z obcowania z efektem finalnym w naszej wyobraźni.
Może się to przejawiać jako poczucie inspiracji, silne postanowienie, pewność, pogodny spokój.
Nie ważny jest kształt tego uczucia, chodzi o to, że wynika ono bezpośrednio z nas.
Jest odpowiedzią na obraz, który w nas powstał i stosunek do niego.
Jakich czynów może dokonać osoba, o której możemy powiedzieć, że jest natchniona?
Dlaczego?
Ponieważ jest zamknięta w samowystarczalnym, wciąż samonapędzającym się energetycznym cyklu.
Czas pomiędzy wizualizacją celu a jego osiągnięciem tego co zamierzamy zależy od tej energetycznej dawki, która wynika z nas.
Dlatego osobę, którą zadowala sama wizualizacja celu, a energię która budzi się w niej by mogła ten cel osiągnąć, nazywa się "leniwą".
Bo jakby marnotrawi ten zastrzyk.
Który jest kompletnie za darmo.

Istnienie czasami nie chce iść jakby dalej, rozwijać się i stawiać się w jakby w kolejnych możliwościach.
Bardzo zadziwiał mnie ten fakt.
Że wystarcza nam pomyślenie o zjawisku, że możemy zrezygnować, z tworzenia, i pewnie dzieje się to z różnych przyczyn i powodów.

Z tego co mogłem zaobserwować tak ze swojego zachowania jak i innych, to że tworzenie jest kłopotliwe...
Bo jak coś stworzymy z miłości z poczucia piękna to chcielibyśmy by było to wieczne, by zostało uszanowane, by wywarło taki a taki oddźwięk.
Jest to bardzo trudne, głównie z odmienności naszego postrzegania.
Poprzez różne doświadczenia nie ma w nas pewnej wrażliwości, oglądu by dostrzec to co ktoś pragnął to przekazać.
Pojawia się poczucie nie-wartości, niezrozumienia ale i również zawiść, zazdrość...
A są to takie małe drzwiczki do strasznie przykrego licha - zemsty.
I nie ważne czy uważamy, że ktoś nie docenił nas, czy mamy jakiś afront do kreacji drugiego człowieka...
Działanie w afekcie to działanie w afekcie.
Ma ono miejsce, gdy działamy z przykrości.

W tym momencie pojawia się również najsmutniejsza kolej rzeczy...
Istnienie może obrazić się na twórców tak bardzo.
Oddzielić się od istnień na tak znaczną odległość...
Że odmówi im jakości bycia twórcą.
Mówimy teraz o takich rzeczach jak wyzysk, dominacja...
Istnienia urażone reakcją innych istot czy to na kreacje czy nawet na sam fakt istnienia...
Zaczyna gromadzić zasoby.
By odmówić wszystkim innym możliwość wyrażania opinii, poprzez wprowadzenie hierarhii...
Możliwości swobodnego kreowania otoczenia, poprzez przypisanie zasobów do wąskiego grona...

Dajemy innym to co nas spotkało...
To co stało się częścią nas.
Istota, która obraziła się egzystencjalnie na życie, świat, ludzi...
Świadomie lub nie będzie dążyć, do tego aby to spotkało wszystkich.

Patrząc po buddyjsku, to jest krzyk rozpaczy tej istoty o zrozumienie.
Patrząc jakby bardziej trzeźwo, to człowiek krzywdzi człowieka.
Po prostu.
Ponieważ może, bo ten świat jest zbudowany w dość jednak przykry sposób...

I ciągle krzywdzimy się wzajemnie.
Ponieważ tak niewiele wystarczy byśmy obrazili się na świat.
Byśmy sprzedali yo uczycie, które podsyca naszą kreację.
Która dodaje nam zawsze sił, która pompuje pasję przez każde zakamarki ciała.

Oddajemy to za urazę, którą rozprzestrzeniamy jak zarazę.
Jako, że to nigdy nie syci, nie niesie spełnienia, egzystencjalnego.
Potrzebujemy, istnieje wręcz wymóg, wedle, którego ma reagować świat.

Typowy mechanizm egotyczny, pt. "skoro ja nie mogę to nikt nie może", albo "skoro ja nie mogę, to ja wam pokażę jak bardzo mogę".

A że ludzie wałkujący taki rodzaj rzeczywistości nie mają dostępu do spełnienia...
Egzystencjalnego.
Buntują się również przeciwko temu, i odmawiają tego uczucia całemu światu.
Bo jak palant, który nie potrafił obcować pośród ludzi w jakiś naturalny, albo choć trochę harmonijny sposób i odłączył się od energii-matki i przez to jego życie stało się dosłownie chujowe...
To już nic nie może być po normalnemu.

Cierpienie to bardzo przykry wymiar egzystencji.
Ponieważ pochłania.
Wypacza myśli.
Ponieważ umysł zawsze będzie bronić istnienia.
Taką posiada rolę.
Zawsze będzie odwracał kota ogonem ponieważ jest po to by chronić istnienie.
By zaradzać.

Każdy z nas doświadczył w dzieciństwie obrażania się na wszystko.
Zobaczcie jakie były to bzdury.
Jak nieproporcjonalna była z obecnego punktu widzenia nasza reakcja.
Ale dla tamtego nas, dla ówczesnego umysłu, który potrafił dostrzec to co potrafił, lizak, albo autko to była sprawa egzystencjalna!
To jest szokujące odkrycie, dla mnie.
Bo w takim świetle wychodzi na to że ludzie nie wyrośli jeszcze z tego.

Ich ego otoczyło się mnóstwem rzeczy, które świadczą o tym, że to oni mają rację.
Ale mogą chełpić się tymi rzeczami tylko dlatego, że inni ich nie mają, a najczęściej nie mieli możliwości ich posiadać, a często nawet marzyć, bo ich umysł nie mógł poznać takiej rzeczywistości w której istnieją jakiekolwiek udogodnienia, dla egzystencji.

Cierpienie pasywne, niemożność kreacji również powiela ten patologiczny stan.
Jakiejś totalnej nierówności.
Kpiny z tego co nosimy w środku.

Czasami naprawdę zastanawiam się w jakim świecie dane mi było się urodzić...
Wszystko jest tak przykre.
Tak nieskończenie przykre.

Czasami czuję hańbę.
Jest mi wstyd, że jestem w stanie w ogóle się radować.
W obliczu tego wszystkiego co widzę, a co spotyka się z moim niezrozumieniem.
Z moim najwyższym niezrozumieniem.
Bo świat stał się irracjonalny.
A może zawsze był?

Może było tu jeszcze gorzej?

Nie wiem...
Ale wydaje mi się...
Wierzę oraz czuję...
Że istoty, które widząc to wszystko...
Poświęciły się transcendencji i szukaniu odpowiedzi...
Które spojrzały w siebie, i odkryły to uczucie.
Ten wszystko wybaczający żar, który pali się ogniem prostych słów.
Ludzkich.
Że te istoty zapaliły światło.
Otworzyły umysły na zrozumienie, na możliwość wyjścia z kręgu, który niesie nam zgubę...
Człowiek stworzył lampion.
W którym przekazywana jest prawda o nas.
O każdym z nas.
Nie jako zbiorze cyfr i medali z etykietami.
Tylko jako o cudzie życia.
O bezkresie tego czym jesteśmy.
O wolności, która jest wpisana w nas.
Człowiek, jako ucieleśniony akt woli, zdolny do kreacji, do dedukcji, do empatii, czucia więzi.
W każdym zakamarku naszej najprostszej nagości jesteśmy piękni.
Doskonali, przygotowani bezbłędnie, by doświadczać tego życia.
Wszystkiego Czym Ono Jest.
Wszystkiego czym jest w Istocie.

Ale nam jako zbiorowi obejmującemu całą ludzkość.
Wystarczy ten ogryzek.
Wygodny fotelik w domu i w pracy.
Psychologiczny gambit, który spowija wszystko w prawach dominacji.
Zasoby, które bezbłędnie odzwierciedlają mniemanie o sobie każdego człowieka...
Zjadamy jabłko, które jest jedno.
Z tym że dzielimy się na tych co biorą, tych co proszą i tych co nie mają.
Życia bez smaku.
Bez możliwości zasadzenia własnych owoców...
Bez swobodnego wyrażania uczuć płynących z obcowania...

I wszystko miga, odciąga i ukierunkowuje uwagę do rzeczy, które przemijają, które się psują i które ostatecznie nie są Ci dane byś je sobie miał.
Takich cech nabiera życie.
Takie stają się emocje...
Przygasłe, marne, ograniczone do strefy myślowej.
Nierealnej.
Nienamacalnej.
Nie mającej oddźwięku w sferze materii.

Działanie w spełnieniu jest pełne spokoju.
Jest delikatne.
Drobne.

Istnienia które oddzieliły się od tego uczucia, dążąc do postawienia na swoim w pewnym momencie, poprzez forsowanie sobie drogi uzyskały wyższą rękę.
Powstawały stanowiska zwierzchnicze, rządzące...
Które oczywiście były powołane ze szczytnych pobudek.
Z tym, że spełnione istnienie jest jakby ślepe, przepełnia je miłość do swojej kreacji.
I ustępuje.
Bo boi się o nią.
Wątpliwość, strach, poczucie nie-wartości...
Bardzo łatwo zaszczepić te rzeczy w dualnej rzeczywistości.
Niezwykle łatwo.

Człowiek sam zdał się na łaskę drugiego człowieka, w ogromnej dysproporcji sił.
Co się dzieje w Egipcie.
W tym czasie?
Jak "władza" która została wybrana przez ludzi i dla ludzi, może im się sprzeciwiać?
Tak mi się wydaje.
Prezydent to tylko figura, nie może sprzeciwiać się ludziom "swojego" kraju.
Bo jest jednym z nich.
On jest dla nich.
Ludzie uznają, że nie był to dobry wybór to się mówi "dziękuję".
To jest najodpowiedzialniejsza rola.
Prezydent to najwyższy strażnik tego po co wybrali go ludzie.
Tylko po to jest.
Nic innego.

Reprezentuje kraj, mówi w imieniu WSZYSTKICH.
Powinien być ze wszech miar najznamienitszy.
Ponieważ w jego rękach jest wielka Moc.

Niewyborażalna.
Istnienie dostaje w opiekę kraj.
I co robi?!

Obrazy, które stanowią część życia tych istot.
Czy to rozumiesz?
Oni to doświadczają osobiście.
Te doświadczenie determinuje to za co mogą się uważać.
O ich przyszłych wyborach.
I możliwościach, jakie będą mogli podjąć.
Determinuje to ich zdolność na otwarcie się na uczucia i wszystkie te stany świadomości, które możemy uważać za "wyższe" bardziej wspólne.
Oni nie mają innej możliwości jak to wycierpieć i starać się nie pęknąć, nie zacząć samemu powielać tych, których doświadczyli.

Nie wolno stawiać istnienia w takiej sytuacji.
Stawianie istnienia w tak skrajnym doświadczeniu, w egzystencjalnym doświadczeniu zaprzeczenia tego czego obraz każdy nosi w sobie, jest zabronione.

Nie jesteśmy tu po to.
By stawiać czoła urojonym scenariuszom.
Rodzimy się wolni, owoc miłości.
Zbliżenia, zaufania.
W pragnieniu przedłużenia teraźniejszego uczucia, które nas połączyło na przyszłość.
Po to dano nam umysł, który potrafi dedukować to co może nastąpić.

Byśmy mogli nadawać kierunek.
Taki jak najbardziej czujemy.
Taki jak spełni nas najbardziej.
Tak wszystkich jak i każdego z osobna.

Poczuj to i twórz.
Wszystko Już Jest.



Om





Miłość Siebie



Wszystko to co mam.
To myśli, które udało mi się poukładać...
Świat, który pokochałem po swojemu.

Mój tata powiedział mi...
"Jeśli potrafisz czuć spokój w sercu, to wystarczy".
To wyjątkowo słodkie słowa...

Przemierzamy to życie...
A zaczynamy zawsze od płaczu...
Potem uczymy się jakoś panować nad strachem, przed myślą, że nie jesteśmy tu jedyni...

Że ten świat ma wielu twórców.
Że ta chwila, która trwa nie należy wyłącznie do nas.
Więc nie ważne jak długo będziemy na to czekać...

Ważne jest.
To zdążymy poczuć.
To co będziemy w stanie stworzyć.

Ważne jest to.
Czemu pozwolimy przemówić przez nasze ciało.
Czego stworzymy tutaj więcej...

W sytuacji przepełnionej smutkiem.
Stratą czasu jest.
Czekanie aż dana sytuacja się odwróci.

Warto sprawić tak.
Żeby ci co przyjdą po nas i ci co dzielą z nami czas...
Mieli łatwiej...

By zastali odrobinę mniejszy bałagan.
Bo to przełoży się na ich myśli i serca.

Radość z tej myśli nazywam Miłością Siebie.




Po raz Pierwszy.


Wydaje mi się.
Że obciążenie świadomości, w której przykrość wyrasta po raz pierwszy, ma przeogromny impakt.
Co mimowolnie sprawia również, że takie zjawisko będzie niesione dalej.
I zależnie od postawy osoby niosącej.
Z grubsza będzie to albo obarczenie kogoś, oddanie komuś, albo kwestionowanie tego.
Wszystkie te i pośrednie sposoby prowadzą do wyzwolenia.
Ponieważ przejrzenie warunkowej kpiny w jakiej jest w stanie zamknąć się psychika jest potencjałem każdej chwili.

Chodzi mi po głowie jako bardzo mądra rzecz.
"Żyć tak jakby nas tu nie było".
I tak, raczej nie brzmi to jako coś popularnego.
Ale widzę tu większy sens.

Bo to nie chodzi tylko o to, aby żyć w jakiejś ascetycznej skromności i jak ktoś cię zapyta jak się czujesz odpowiedzieć: "przecież mnie tutaj nie ma".
Chodzi o to.
Żeby dotknąć życia w taki sposób.
Jakbyś pojawił się właśnie teraz.
I nie spotkało cię jeszcze absolutnie nic.
Skoro się pojawiłeś i nie jesteś wynikiem procesów, które pojawiły się w tobie w afekcie na cierpienie.
Nie niesiesz tych danych.
Tego kodu.
Nie powielasz tego.
Nie reagujesz na niego.
Ponieważ to co jest.
Ta chwila.
Wszystkie te rzeczy, które możesz dotykać w sobie na wszystkich płaszczyznach, stapiają się.
Obejmują twoją esencję jak ciepły mus.
I bierzesz siebie w dłonie.
Patrzysz na te wszystkie barwy, po raz pierwszy.
I na kole życia.
Nadajesz sobie kształt.
Formujesz.
Określasz.

Jest pewne zrozumienie, które uwalnia od książkowości.
Jest ono bardzo proste.

WSZYSTKO KTOŚ WYMYŚLIŁ.
Nie umiesz dostrzec rozkoszy jego odkrycia - NIE DŹWIGAJ GO.

Najprostsze rzeczy.
Bardzo długo czekałem, by znowu coś napisać.
Jest moc. : D

Kompilacja

Włączcie sobie od 22mintuty 30 sekund.
A potem można przesłuchać całe, bo w tych utworach jest radość tworzenia.
Jakby ktoś pragnął zobaczyć takiego siebie.

Omki! : D



- Ku świetle swojej latarni -



Doświadczenie cierpienia może sprawić, że człowiek jakby obrazi się na życie.

To tak jakbyś siedział przy szarym bloku.
Na schodkach.
I pogrążony w tych szarych jak bloki myślach smucił się.
Cierpienie odbiera ci siły, by ruszyć się za coś "poza" więc siedzisz i smucisz się.
I to wchodzi w nawyk.
Niedobrze.
Smutek to strasznie lepka sprawa.
Niektórzy nie umieją się wstrząsnąć.
Zapakować głowę do pociągu i wyjechać z okolicy.
A niektórzy nie mają takiej możliwości.

I to też nie jest miejsce na "a co my na to możemy poradzić".

Pragnąłbym aby było inaczej.
Abyśmy mogli się witać, tak jak pan domu ma w zwyczaju.
Doświadczać, tego wszystkiego co wiecznie nieprzeniknione.
I mówić sobie do widzenia kiedy zdarzy się że przyjdzie taka pora.

Czemu tu tak nie jest?

Co człowiek chce osiągnąć ponad to?
Wszystko straci.
Jeśli będzie ciemiężył i wymagał.

Moc.
To największy sen.
Ponieważ w nim najtrudniej zobaczyć swoją twarz w drugim człowieku.

Siła to coś co bardzo trudno oddać.
Bo wtenczas jesteś bezbronny.
I powiązane jest to najczęściej z oznaką słabości.
Dla mnie to wolność.
Bez zbroi.
Bez dział i słów w kształcie czołgów.
Same majtki.
Ale najchętniej to założyłbym je sobie na głowę.
I oglądał niezrozumienie.
I słuchał.
I zrobił coś wartego zrobienia.
I oglądał niezrozumienie.
I słuchał.
A potem zazwyczaj wybieram sobie coś innego...

W mojej pamięci...
Rzadko.
To smutne słowo.
Rzadko ktoś radował się tak jak ja.
I chyba dlatego stałem się smutny jak oni.

Ale są rzeczy, które moje usta nie wypowiedzą.
A me ręce na zrobią.
Bo nie pochodzą ode mnie.
To jest najprostsze z prostych.
Każdy doświadcza życia.

Kwestia czy chcesz ujrzeć to ,że wznosisz je do nieba.
Czy posyłasz sześć stóp pod ziemię to sprawa osobista każdego człowieka.
Przejrzeć to.
Jakby dotrzeć to wszystkich możliwości rozciągniętych od absurdu do matematyki.
Dać sobie wybór.
Otworzyć okno.
Wpuścić świeże powietrze.
Przecież tak robi się na wiosnę!
To coś dobrego.

Każdy człowiek najbardziej cieszy się z wiosny.
Sęk w tym że w kwestii psychiki.
Nic nie musi się zmieniać.
Zasiewać to co najbardziej będzie nam smakowało jutro.
Mieć cierpliwość, gdy ma to się wydarzyć po raz pierwszy.
Ponieważ jutro zjemy owoc dzisiejszego dnia.
I gdy zasiejemy go znów.
I zbierzemy ze smakiem następnego dnia.
I zasiejemy.

Pojawia się zaufanie.
Do samego siebie.

Ponieważ istnienie doświadcza.
Tego.
Że mu się udaje.

I TO JEST RADOŚĆ.
ZROBIĆ RĄCZKAMI COŚ CO JEST SPEŁNIENIEM.
COŚ SAMODZIELNIE.
COŚ DOBREGO.

I wtenczas pokochujesz TO Czym jesteś.

I już nikt nie jest w stanie tego zmienić.
Bo wszystko co mogłoby to zrobić.

Wymaga CIEBIE.
Ty musisz zgodzić się, by być uciemiężonym, zamkniętym w czyimś mentalnym tworze.
Żadna idea nie istnieje, puki jej ktoś nie poprze.

Jeśli poczułeś siebie.
Objęłaś tę rozkosz.
Potrafisz sobie spojrzeć w oczy.
To jest w Tobie WSZYSTKO czego możesz pragnąć.
Rozwijaj to i pchaj dalej.
Zobacz jak barwne jest to, co nie wzbudza uwagi.
Ile dźwięku może pomieścić cisza.
Jak mało prawdy jest w pokazywaniu palcem.

Twoje myśli.
Twoje ręce.
Twoje serce.

Małą łódeczka płynąca poprzez morze cierpienia, ku świetle swojej latarni.









- Sumienie -


Czasami jest tak.
Że zagląda do Ciebie uczucie, z którym witając się czujesz, jakbyś mógł objąć z wdzięczności cały świat.
Ale, aby móc to zrobić, wszystko to czym jesteś.
Musiałoby byś nieskończenie długie i delikatne jak mgła.
Jest w tym uczuciu tyle obrazów.
Tyle piękna.
Tyle oczywistości.
Że wzruszone zostaje każde sumienie.
Taka chwila jest jak pocałunek w skroń, od Boga.
Jest w nim wszelkie "Dziękuję" oraz każde "Ok, no co ty, nic się nie stało."
I pośród całej tej inspiracji.
Pośród wszystkich tych myśli przepełnionych wybaczeniem.
Rysuje się droga.
Utkana z drobnych ludzkich marzeń.
Zdarzenia, których zaistnienia pragnie nasze serce.
Pośród całej tej wolności.
Całkowitej nagości wobec siebie.
Szczerości.
Rodzi się moc.
Siła.
Wiara.
Te rzeczy w jednej chwili wsparte na wybaczeniu, swoistym rozgrzeszeniu każdej chwili, która miała miejsce.
Dają początek niezwykłej determinacji.
Serce krzyczy.
Jednym jedynym słowem.
"Spróbuję."
I nie ma w tym słowie wątpliwości czy wahania.
Jest Obietnica.
Obietnica złożona samemu sobie.
W obliczu najwyższego.
Które siada przy tobie.
Na tej samej ziemi.
I zabiera Ciebie na wędrówkę przez wszystko to, co było.
I słucha.
Pragnie odpowiedzi.
Może nie jest to coś w sensie "i co teraz dalej?"
Tylko "co kochasz, aby jeszcze było?"
I to jest zaszczyt.
Jest w tym radość.
Bo najwyższe w tym pytaniu jakby równa Cię z samym sobą.
Wręcza ci całą boskość, całą moc.
I możesz nadać czemuś kształt.
Najbardziej dobry.
Najbardziej upragniony.
W tym momencie najpiękniejszy świat tworzy dziecko.
Bo jest w nim zabawa.
Są przyjaciele.
Pierwsze marzenia i rumieńce.
Wydaje mi się, że jest tak dlatego, ponieważ dziecko jest najbliżej Domu.
Najbliżej Boga w jego absolutnej postaci.
Postrzeganie dziecka nie zostało jeszcze uprzedmiotowione, więc nie postrzega wszystkiego wokoło przez pryzmat zysku i strat.
Czuje się częścią.
Albo po prostu nie ma w nim jeszcze nawet przypuszczenia, że jest "coś innego".
Świat tworzony przez istotę, która doświadczyła przykrości, doświadczyła rozdarcia i podziału oraz pewnych myśli związanych z taką normą doświadczeń, które może zaoferować to życie, nie tworzy światów wolnych.
Nie ma w nim wspólnej zabawy.
Jest piętrowany brak zaufania.
Podejrzliwość i sprawdzanie.
Tym samym istnienie produkuje więcej tego, co samo doświadczyło, bo doświadczenie lustrowane jest na inne istnienia.
Światy budowane często z prostej ludzkiej miłości w momencie zetknięcia się z takim światem doświadczają konfliktu.
Ponieważ ktoś, kto kocha.
Dla kogoś kto tworzy swój świat, by go komuś potem wręczyć w kilku sakramentalnych słowach, obce jest zaprzeczenie.
Ponieważ to uczucie, w percepcji urasta do rangi absolutnej.
Wypełnia każdy skrawek postrzegania.
Człowiek zakochany żyje, jakby w gabinecie luster.
Ponieważ w jego percepcji wszystko jest nim.
Uczucie zaciera granice pomiędzy światami tworzonymi przez jednostki.
Znika "ja" i "ty".
Nie ma takich słów jak "tam" i "tu".
A z ust wyłania się prawda.
Słowa, które nie pragną niczego udowodnić, ani niczemu zaprzeczyć.
Posiadają wielką moc.
Ponieważ gdy mówisz prawdę, jesteś prawdziwy.
W tej prawdzie niezwyciężony.
Ponieważ mówisz oczywistość.
Coś niepodważalnego.
A w każdym słowie, małym czy dużym.
Jesteś Ty.
Autentyczny.
Cały.
Wypowiadasz słowa za wszystkich.
Bo nie ma w nich ujmy.
Jest wiele miejsca.
Wystarczająco wiele, by pomieścić nas wszystkich.
Po prostu troszczysz się.
Bo taki świat pragniesz ujrzeć najbardziej na całym świecie.
Coś połączonego.
Coś przez co się płynie, zamiast lawirować.
Coś co się współtworzy, a nie haruje orząc i uprawiając naszą urażoną dumę.
Jakże fascynujące jest to wszystko.
Akt postrzegania.
Rzeczy które możemy wymienić jako skład natury ludzkich myśli, rzeczy i zjawisk.
Jak wiele w tym niewiadomego.
Jak małe wydają się być nauki.
Jak próżne i zwodnicze.
Bo pokazują palcem gdzie jest wróg, albo gdzie coś ma koniec.
Świat nie ma kształtu.
To my kształtujemy go.
Za pomocą najpotężniejszej siły jaką jest zdolność do determinowania znaczeń.
Przez wysiłek rąk, logikę umysłu, poprzez planowanie i wyciąganie z abstraktu myśli i sprowadzanie ich tutaj by każdy mógł je zobaczyć.
Jakże jest to piękne.
Odrębność jest nam dana tylko po to, byśmy mogli sobie doradzać i uczyć się.
Byśmy mogli się inspirować.
Wzorować i zaskakiwać się wzajemnie gdy uda się nam coś osiągnąć.
Osiągać zenit i odkrywać że jeszcze nie wiemy nic, że to dopiero początek.
Ale.
To dzieje się na równi.
Na jednej wielkiej ciągłej nieskończonej linni.
Wszystko jest uczniem i mistrzem.
Mooji powiedział kiedyś "To co widzisz jest twoim guru".
Druga część brzmiałaby mniejwięcej tak, że "to ty decydujesz o tym co jest".
W pierwszej frazie składasz pokłon przed najwyższym.
W drugiej zrównujesz się z Tym.
I nadajesz mu kształt.
A przez to i także sobie.
Twożyć tą chwilę.
To zabawne, że można powiedzieć, że czasami "jest trudno".
Ale na to czasami wystarczy równie oklepane "nikt nie mówił że będzie lekko".
Które dobrze jak może się zakończyć dziecięcym śmiechem.
Bo to by ładnie świadczyło o śmiejących się.
Jest jak jest.
Nie zginaj karku.
Pokaż to, co chcesz ujrzeć, nie dlatego, że ci tego brakuje tylko dlatego, że to jesteś Ty.
Bo to prostsza droga od wieszania na tym świecie świętej zemsty i kary.
Jest wielkie spełnienie.
Kiedy świat przybiera wymazony kształt.
"I wiedział bóg, że to było dobre"
Ostatecznie nie jest ważne.
Czy bóg jest.
Tylko czy potrafisz zrozumieć i poczuć drugie istnienie.
Które stwożyło go dla siebie z miłości.
Zjawiska najwyższe.
Mają to do siebie.
Że są proste.
Dlatego pierwszy bóg.
Był po prostu...
"Dobry".
Bo właśnie taki był jego stwórca.
Pragnął roztoczyć najwyszą opiekę nad wszystkimi, których pokochał.
Opiękę która będzie trwała, nawet gdy sam odejdzie.
Bóg który słucha i wybacza, rodzi się tylko z najczystszego serca.
Bóg który jest zawsze przy tobie w chwilach trudnych i radosnych zrodzony jest ze współczucia i zrozumienia.
Czy potrafisz poczuć uczucie z którego narodził się bóg?
Czy potrafisz wejrzeć w to co jest.
I zobaczyć, że dzielimy to miejsce, ten moment.
Że jak zrobisz komu przykrość to ona faktycznie się stanie.
Że to co robisz jest częścią życia innych istnień.
Które co prawda wyrastają z jednego korzenia.
Ale z racji osobowej percepcji postrzegają życie w sposób unikatowy.
Mam teraz w myślach obrazek dziecka idącego obok rodziców co chwile pytając się o znaczene przedmiotów które wskazuje palem.
Czy zdajesz sobie sprawę, że twoja odpowiedź determinuje postrzeganie młodego istnienia?
Że wprowadzasz do umysłu tej istoty ramy, w których w późniejszych latach będzie się poruszać.
Na nich będzie się wspierać.
Z nich będzie mierzyć i ukłądać swoje życiowe cele.
Z tych ram będzie spadać, gdy rzeczy pójdą "nie tak".
Wydaje mi się.
Że to najtrudniejsze zadanie na świecie.
Być dobrym tatą.
Rodzicem.
Myślę, że bóg.
Jako nasz tata, byłby z nas bardzo smutny.
Bo jeśli jest zdolny do śnienia marzeń.
I stworzył nam tak piękny świat.
To jakie musiało być jego pragnienie.
Jakie uczucie musiało przemawiać przez niego.
Gdy z miłości zapragnął wyśnić nas do życia.
Jak wielki był to sen.
I jak bezgraniczne było jego zaufanie.
Gdy zamknął powieki oddając każdemu z nas całą swoją moc.
Nie wątpił w siebie.
W swoje dzieło.
Bo było ono Dobre.
Powstało z Miłości.
Z najprostszych słów.
Nie było w tym próby.
Bo nie tym jest miłość.
Największą rozkoszą dla świadomości.
Jest zobaczenie samej siebie.
Bądźmy tak piękni jak to miejsce, do którego przybyliśmy, by spędzić razem kilka chwil.
Może uda się nam w międzyczasie stwożyć coś ładnego.
Albo czegoś się nauczymy.
Spróbujmy.

Wszystko Jest.



- Stałość -

M. 
Jest w człowieku poczucie potencjału tego co w nas drzemie. 
Niektórzy jednak traktują siebie, a więc i innych, jak coś już dokonanego. 
Jak skończony obiekt, który nie może się już rozwinąć. 
Tylko jest "tym" lub "tamtym" i kropka. 
Po prawdzie. 
Wszystko wygląda tak, że w każdej chwili możemy zaskoczyć sami siebie. 
Nasze myśli mogą zejść z utartych kolein na ekscytujący, świeży tor i również w nim dane jest nam odnaleźć siebie. 
Stałość to koncept, przywiązanie się do pewnego stałego sposobu postrzegania za Życia jest źródłem przykrości. 
Bo rodzi wymóg. 
A świat nie może spełnić tego wymogu, ponieważ jest ruchomy, jest żywy. 
To że ubraliśmy kawałek życia w zjawisko, które na potrzeby chwili ukazaliśmy sobie jako skończone i ciągle żyjemy tym schematem, to nasza sprawa. 
A nie brzemię, które winien dźwigać za nas świat, bo to pasuje do naszego pomysłu na to co ans otacza.
Ocenianie i potępianie gąsienicy za to, że nie jest jeszcze motylem, jest obrazem w oczach, które nie widziały jeszcze życia.





MOOJI: Król i chłopiec, który sprzątał


„Pewnego razu był sobie król. Ów król nie miał dzieci, ani syna, ani córki. Jego żona również odeszła. Był już stary i chciał odpocząć, iść na emeryturę, ale nie miał komu przekazać królestwa. Jako, że by bardzo hojny i uczciwy powiedział tak:
Żeby to było sprawiedliwe, chcę wybrać któregoś z moich obywateli, żeby przejął obowiązki i został królem lub królową mojego królestwa.
Rozesłano więc wieść po całym królestwie:
„Jeśli czujesz się na siłach, by prowadzić ten kraj, król zaprasza cię byś złożył podanie. Wszyscy którzy uważają się godni, mają przyjść wskazanego dnia i wtedy będą przeszkoleni w królewskich obyczajach, by przygotować ich do przywództwa.”
W ten dzień zjawiło się setki osób. Starzy i młodzi – dosłownie wszystkie możliwe typy osób.
Kiedy przyszli, powitano ich i powiedziano, że nie mogą iść bezpośrednio na spotkanie z królem. Przed spotkaniem musicie przejść sześć miesięcy szkolenia, aby zapoznać się z królewskimi obyczajami i kiedy przejdziecie przez wszystkie komnaty królestwa, wtenczas będziecie mogli pójść na rozmowę z królem i dowiecie się czy dostaliście posadę.
Na początku wszyscy idą do królewskich łaźni – ogromny budynek, królewskie łaźnie. Po wizycie w królewskich łaźniach wszyscy powinni iść przydziać się w królewski strój, klejnoty. Następnie każdy zostanie przyuczony w jeździectwie na królewskich koniach. Potem mają nauczyć się polityki, w następnej kolejności o religijności i medytacji. I wtedy nastanie moment audiencji u króla.
Wszystkim taka koncepcja się podoba, idą więc do królewskiej łaźni, wchodzą do jacuzzi, potem dostają masaż. Cali zadbani udają się dalej się dalej. Ubierają się w królewskie szaty, najznamienitszy jedwab i tak dalej.
Dzieje się to przez jakiś czas. W tydzień przez spotkaniem, król chciałby dowiedzieć się jak im idzie. Wzywa więc swych ministrów, by poszli sprawdzić poczynania jego obywateli. Ministrowie zgadzają się, że pójdą to sprawdzić.
Kiedy wyruszyli okazało się, że wiele ludzi ciągle jest w łaźni. Niektórzy założyli własny biznes, niektórzy jako masażyści, inni sprzedają jacuzzi.
- Co wy tu robicie, powinniście już dawno przejść dalej. – Pytają zdziwieni ministrowie.
- Oh nie, nie, proszę, podziękujcie królowi, dzięki niemu założyliśmy własny interes, znaleźliśmy cel w życiu, swoją drogą, przekażcie królowi naszą wizytówkę, zrobimy mu masaż, Reiki, damy mu zniżkę, podziękujcie królowi. – Odpowiadają ludzie.
Ministrowie złapali się za głowy i poszli do kolejnego miejsca, królewskiej garderoby. A tam również zostało wiele ludzi, przymierzają najróżniejsze stroje.
- Ależ co tu robicie, powinniście ruszyć dalej, uczyć się jeździectwa!
- Oh nie, nie, nie, Armani, biżuteria – prezentują się ludzie.
Okazało się, że pozakładali sklepy z biżuterią, piękne firmy, sprzedają ubrania, bieliznę. Przekazali swoje wizytówki dla króla, zniżki dla ministrów.
- Podziękujcie królowi, dobrze nam się teraz wiedzie.
Ministrowie złapali się za głowy i poszli do następnego miejsca, gdzie ludzie mieli uczyć się ujeżdżania koni. A tam, pootwierano nowe szkoły jeździeckie, ludzie wciąż się uczą, ministrowie więc prędko udali się dalej, gdzie uczono polityki, a tam tłum krzyczy, walczy o politykę, widząc królewskich ministrów na chwilę się zatrzymali.
- Ach tak król. Tak, tak, powiedzcie królowi, że jesteśmy bardzo dobrzy, jeśli chce nowych ministrów, to jesteśmy gotowi.
I wszystkie departamenty wyglądały tak samo.
Poszli uczyć się astrologii, czytają z dłoni, czytają z gwiazd…
W końcu składają raport do króla.
- Bardzo nam przykro, ale zdaje się, że potrzebujemy więcej czasu.
- Na co? Minęło prawie pół roku, co się takiego dzieje?
- Wszyscy otworzyli sklepy, powinni iść dalej, ale nikt nie idzie, nie wiemy co się stało.
- Dobrze, w takim razie co z komnatą medytacji?
- Przykro nam, nikogo tam nie ma.
- Co takiego? A co ze świątynią?
Świątynia miała być docelowym miejscem, w którym mieli spotkać króla. To miejsce, gdzie król udaje się każdego dnia, rozbiera się do naga i siedzi w zupełnej ciszy, całkowicie pogrążony w niedwoistej medytacji.
- A nie ma tam ani jednej osoby.
- Proszę idzie sprawdzić jeszcze raz. – nalega król.
Ministrowie przychodzą wkrótce z odpowiedzią:
- Nie ma nikogo, panie, tylko chłopiec, który sprząta.
- Chłopiec, który sprząta? – dziwi się król – Jaki chłopiec?
- Jest tam chłopiec, mówi, że jego zadaniem jest czyszczenie komnaty.
- Przyprowadźcie go tutaj.
Tak też się stało, sprowadzili chłopca. Okazał się bardzo młody, ma dopiero 12 lat.
- Co robisz w mojej świątyni – zapytuje się król.
- Panie, ja tylko czyszczę wszystko, opiekuję się wszystkimi rzeczami, robię to od dziecka.
- Naprawdę? Nigdy cię nie widziałem.
- Tak panie, siedzę w kącie, czekam na ciebie.
- Co jeszcze wiesz o tym wszystkim?
- Panie z tego co widziałem, król korzysta z wszystkich tych rzeczy, cieszy się wszystkimi przyjemnościami, ale widzę, że w tym miejscu jest nietknięty. Zostawia wszystko. Nie mają znaczenia. Król zdejmuje z siebie nie tylko ubranie, ale i myśli.
Po krótkiej ciszy chłopiec dodaje:
-To moje ulubione miejsce.
Znacie koniec tej historii.
Tylko on jest godny.”
- Tłumaczenie: „Mooji – The King and the Cleaning Boy” -






Centrum


Jest subtelne różnica pomiędzy głupim a mądrym.
Tak jak inaczej przejawia się krótkie do długiego.
Istnieje jednak trzecia siła.
Która zawiera w sobie jedno i drugie.
Płaszczyzna, dzięki której jesteśmy.
Z której rodzą się kwiaty.
Z której mieliśmy początek.
Ty i ja.
Siła, która nie dźwiga żadnego stanu.
Dlatego jej potencjał jest niezmierzony.
Nie do przebycia.
Nie do objęcia.
Jak ująć wszystko, które jest niczym i nie zostać przy tym posądzonym o bujanie w obłokach?
Zawsze syte.
Zawsze pełne, choć żadne.
Dlatego odrzucamy środkową drogę.
Ulegamy pokusom prawości i tego co lewe.
Nic dziwnego.
Przecież pośrodku nie możemy liczyć na solidarność współprzynależności.
Jesteśmy zdani na siebie.
Możemy polegać tylko na tym co obudzimy w sobie.
Ta samotność nie stoi jednak przeciwko.
Lecz naprzeciwko.
Samotność jest domem przyjaźni.
Tej prawdziwej.
Tej z głębi.
Krocząc drogą środka spędzasz swoje życie z całym światem.
Widać stąd prostotę szczęścia.
Pragnienie miłości.
I łzy wolności.
Wiersze nut wypełniają słowa.
Życie wypełnia ciszę.
Wśród barw oczu źrenic.
Ty i ja.
W Tym.
Namaste.
Dziękuję.
Om





Motylkowa Miłość

Jest czasem tak...
Gdy jesteśmy jeszcze bardzo młodzi.
Że podczas naszego krótkiego życia tutaj i doświadczania najróżniejszych ludzi i sytuacji.
Nagromadzimy w naszym doświadczeniu, wiele różnych stanów, niektóre rzeczy podobają się nam, inne już mniej.
I gdy spotkamy drugiego człowieka, który akurat na ten moment, przejawia to, co nam najbliższe.
Pojawia się wielka radość.
Wielka ekscytacja.
Można powiedzieć, że „motylkowa miłość” jest ekspresją radości z tego, że możemy „lustrować” drugą osobę i ona „lustruje” nas.
Mam tutaj na myśli o takiej relacji, w której nawzajem dusze chcą być dla siebie wszystkim czego potrzebują, reagują na siebie przychylnie na wielu poziomach wspólnej relacji.
I "motylki" są jakby reakcją w ciele wynikająca z radości, że czujemy się potrzebni, że możemy robić z kimś coś razem, że jest inaczej niż dotychczas, że to jest TO.

Jest to jednak rodzaj miłości, która jeśli nie będzie pielęgnowana w odpowiedni sposób po prostu uleci.
Wszak motylki skrzydła mają i siedzieć wiecznie nie będą. : )
Bo druga osoba przy bliższym poznaniu, nie będzie zawsze reprezentowała naszych poglądów.
Nie wiedzieliśmy tego na początku, ponieważ jeszcze jej nie znaliśmy.
A w naszych oczach postrzegaliśmy ją poprzez pryzmat samego siebie.
Czyli wszystko to, czego nie wiemy o osobie, wypełnialiśmy sobą samym.
I puki nie doświadczyliśmy, że druga osoba uważa inaczej byliśmy przekonani, że myśli i czuje tak jak my.

Taki przejaw uczucia owocuje tym, że wybucha w nas wręcz zaufanie do drugiej osoby.
„Wadą” jeśli można tak powiedzieć, jest to, że może pojawić się rozczarowanie, gdy okaże się, że druga osoba robi „inaczej”.
Kiedy człowiek zakochuje się po raz pierwszy, pewnie zawsze jest to taka właśnie „motylkowa miłość”.
I gdy pojawia się powiedzmy rozczarowanie, istnienie bardzo martwi się, że „utraciło coś wielkiego”.
Martwi się tylko dlatego ponieważ nie doświadczyło jeszcze OGROMU jakim jest Miłość.
Innymi słowy.
Jest nam przykro tylko dlatego ponieważ nie wiemy jak Wielka Miłość Jest.
Doświadczyliśmy jej niewielkiego kawałka, ale w naszym doświadczeniu jest to wszystko, co wiemy o miłości.
To jest szczyt wszystkiego co do tej pory poznaliśmy.
I kiedy w naszym odczuciu "tracimy" go, pojawia się wielka gorycz, żal.
Te odczucia biorą się z tego, że trzymamy się kurczowo tej motylkowej miłości, podświadomie czując, że jest jakby „najwyższe” i najwspanialsze dla nas.
Trzymamy się we wspomnieniach tego uczucia, często mimo, że już go nie czujemy, ale chcemy czuć tą ekscytację, ponieważ nie znamy nic innego równie pięknego.
Cierpiąc „nieobecność” tego najwyższego w naszym doświadczeniu uczucia, zaczynamy postrzegać negatywy i to sprawia, że pojawia się myśl o zakończeniu.

Jesteś panem, panią własnego losu..
I naprawdę zawsze będzie tak jak zechcesz.
Nie odpowiadasz za czyjeś uczucia i na pewno nikt nie powinien być emocjonalnym więźniem drugiego człowieka.
Miłość która się pojawiła, również tak jak ciało, które dostaliśmy, kiedyś odejdzie.
Ale to uczucie, które przychodzi i odchodzi, jest zaledwie kawałeczkiem, jedną nutą, którą może zagrać Ci życie.
Jest Tu Wiele Miłości.
Miłości małe i duże.
Skromne i romantyczne oraz drogie i huczne.
Miłość, którą wyraża się jednym drobnym gestem i takie niczym wodospad słów.
Miłość, którą się śpiewa, prosto z serca i miłość, którą odgrywa się jak wielką sztukę.
Miłość w ruchu, jak i kontemplacji.
Życie jest wypełnione po brzegi Miłością.
Ponieważ Życie jest Miłością.
Taką jaką potrafimy pokazać, przekazać, a nawet komuś dać.
Nie każdemu się udaje.
Ale uczymy się.
Każdy z nas.
Rosnąć.
Wciąż i wciąż.
By za życia tego ludzika, który nam przypadł.
Dotknąć miłości niedoścignionej.
Totalnej.
A za nią będzie kolejny szczyt.
Kolejna jej barwa.
Tao.

Niektórzy wykorzystują to życie, by kształtować materię wokoło siebie.
Budują rzeczy.
Niektórzy przemierzają umysł w poszukiwaniu odpowiedzi.
Niektórzy tańczą, pomiędzy historiami, które zdarzają się nam wszystkim.
I są też tacy…
Którzy postanowili, by zobaczyć jak Wielka Jest Miłość.
To czego doświadczysz Ty, za życia twojego ciała zależy od Ciebie.
Ludzie będą ci doradzać, proponować, ale najpiękniejsze w życiu to…
Być Sobą.
Ponieważ wtenczas wiesz.
Co trzeba zrobić.

Promyczek dla Ciebie.

Om






Nirwana


...

Nirwana w moim poczuciu, ubrana w słowa zrozumienia, które mi przyświeca będzie czymś Wszechobecnym, Wszystko zawierającym poczuciem egzystencji.
Choć ostatecznie mam wrażenie, że tak naprawdę nie możemy mówić o niczym innym.
Żaden z nas.
Możemy mówić tylko o Życiu, bo tylko to jest dla nas dostępne.
W tym momencie.
Przeżywamy swoje odcienie, które zawierają się w sumie Egzystencji.
Tworzymy Ją, poprzez decyzje, albo ich brak.
A wszelkie różnice wynikają tylko z naszego rozbijania zjawisk, wyodrębniania ich z Absolutu oraz utożsamiania się z powstałym w ten sposób unikatowym doświadczeniem jednostki.
Ale nie ważne jak bardzo wierzymy w swoją „małość”, jak bardzo będziemy propagować skromność…
Ostatecznie nie istnieje nawet ten, któremu możemy ją ukazać.
Bo aby to było możliwe.
W naszym postrzeganiu musi znaleźć się koncept „inności”, który stworzy pewną mentalną ścianę.
Za którą nagle pojawi się „druga osoba”.

Nie uważam, że Nirwana jest efektem porzucenia myśli.
Raczej powiedziałbym tu, że jest wynikiem porzucenia przez nasze ego uczuciowego stosunku do nich.
Nie istnieje osoba, która wie ani ta, która nie wie.
Ponieważ wiedza jest wytworem umysłu i na wielu poziomach świadomości jest na tyle oczywista, że dzieje się mimo jej nieobecności jako mentalny konstrukt.
Nie musi być formułowana, ani noszona na piersi jako dowód, by być Obecna.
W istnieniu pojawia się poczucie lekkości.

Nie istnieje mądrość, ani głupota.
Ponieważ, gdy znika koncept wiedzy i mądrości, znika możliwość dominacji, górowania nad kimkolwiek w mentalny sposób.
Uwalnia to z mentalnego stresu, poczucia niewartości, wszelkiej hierarchii i konkurencji.
Ponieważ nie istnieje już w postrzeganiu mentalne posiadanie, z którego pojawia się roszczenie wobec swoich „zasług”.
Pojawia się równość, poczucie jedności, wszechobecnego przynależenia, współtworzenia.
W osobistym odczuciu Istnieje tylko Istnienie.

Z tego poczucia bliskości do Wszystkiego, rodzi się szacunek.
I czyste, najautentyczniejsze dbanie o to, czego wspólnie doświadczamy.
Pragnienie, wyciągania z abstraktu do wspólnego kosztowania wspaniałych momentów.
Zamiast bierne podążanie za wszystkimi myślami produkowanymi przez kalejdoskopowy umysł, który aby zachować logiczny ciąg zdarzeń, będzie prowadził człowieka przez szeroko rozpiętą ampitudę pomiędzy pozytywem a negatywem.

Nirwana nie jest więc stanem odrzucenia.
Lecz Totalnego Przyjęcia Wszystkiego.
Poczucia Bycia Wszystkim.
Które jest wynikiem wyjścia poza swoją jednostkowość.
Dotknięcie wszelkiej dostępnej energii, na którą składa się obecne życie.
I nadawanie kształtu, który spełnia nas najbardziej.
Spełnione istnienie pragnie widzieć wszędzie tylko Siebie.
I w tym ekstatycznym stanie pojawiają się w nim myśli, oczywiście że tak.
Istnieje zamysł, analiza, dedukcja, ale dzieją się jakby w innym nieosobowym wymiarze.
Ponieważ nie istnieje emocjonalny zaszczyt „ja pomyślałem”, „ja to wymyśliłem”.
Istnienie jest wolne od... Samego Siebie.
Poprzez Wewnętrzne Rozeznanie, zrozumienie kalejdoskopowości umysłu istnienie wychodzi z kręgu, zwycięstw i przegranych.
Nie podąża za wzlotami i upadkami proponowanymi przez myśli, ponieważ pragnie wychodzić wyłącznie ze Spełnienia.


Ponieważ rozumie, że nadaje swojemu życiu kierunek.
Wie co pragnie przekazać.
Koniec bajki.

Spełnione z Samego Siebie istnienie tworzy w swoim doświadczeniu więcej Tego z Czego wychodzi.
Można tu wspomnieć o pewnej relacji, która pojawia się, gdy zakorzenimy się w świadomości.
Mianowicie będąc świadomością, zaczynamy dbać o naszego ludzika, własne ciało, które nam przypadło.
Takie obcowanie z „małym samym sobą”, nabiera cech wielkiej troski, czułości.
I wtenczas zaczynamy rozumieć, co znaczą słowa…
KOCHAĆ SAMEGO SIEBIE.
Stajemy się opiekunem Samego Siebie.
I w tym momencie, cały świat jest zwolniony z tej roli.

Istnienie wychodzi poza emocjonalny wymóg, w relacjach do świata.
Działa z sytości.
Już jest kochane.
Więc w postrzeganiu nie istnieje pożądanie i emocjonalny dół w reakcji na brak.
Brak wymogu drugiej osoby...
Sprawia, że człowiek sam również nie stanie się zakładnikiem miłości.
I nie będzie go można ani kupić, ani zyskać, ani stracić.
Jest w tym wiele suwerenności, która nie przejawia się poprzez dystans.
Jest również bardzo wiele słodyczy.
Bardzo wiele lekkości.
I jeśli ktoś będzie pragnął z tego czerpać.
To tym lepiej.
Dla niego.
I tyle.

Ponieważ nie ma już większego znaczenia, co zrobi ktoś.
Istnieje przestaje wychodzić z wątpliwości.
„A czy przyjmie?”
„A czy mnie kocha?”
„A czy warto?”
Działą w spełnieniu.
Nadaje kierunek działając z Miłości.
Może być ona skierowana w konkretnym kierunku.
Zwrócona ku konkretnej osobie.
Ale nie musi.
Jest spontaniczna.
Także prawdą jest, że największa prostota umyka wszelkiej psychologii, wszelkim umysłowym konceptom.
Ponieważ jest efektem poczucia jedności ze Wszystkim co Jest.
Natomiast umysłowa analiza jest czymś zgoła odmiennym, niemniej jest to bardzo użyteczne narzędzie służące Poznawaniu.
Lecz postrzeganie człowieka, który choć raz dotknął tej Sytości jest czymś nierozerwalnym.
Czymś nie do stracenia.
Ponieważ wynika z rozpoznania, nie ze struktur wiedzy.
Wynika z niepodważalnego, autentycznego, pełnego świeżości aktu.
Nie jest to regułka utrwaloną w ogóle świadomości.
Tylko czymś Żywym i Niepowtarzalnym.
Wynikiem Obcowania.
Słowa, które nigdy wcześniej nie powstały, ani nie powstaną w takiej formie, ekspresji.
Ponieważ rodzą się wyłącznie, gdy jednostkowe istnienie dotknie Wszystkiego Czym Jest.
Nie istnieje wiele zwrotów, wspanialszych słów, niż te, które Każdy z Nas może wypowiedzieć z Umysłu zanurzonego w Spełnieniu.

W moim przypadku.
Te słowa to:
„Wszystko Jest”.
To jest moja melodia.
Zrozumienie które otwiera przed moim umysłem niczym nie poskromiony ogląd, poczucie Obcowania rozciągnięte na wszystkie wymiary egzystencji tak te autentyczne, jak i te, które pozostały nadal dla nas abstrakcyjne.
Dla każdego, z tytułu „inności” naszych żyć będą być może to inne słowa.
Ale zawsze będzie to TEN moment i to samo Uczucie.
Moment, w którym Istnienie Stwarza.
Stwarza wyraz swojej miłości do Siebie.
I będzie używało słów, które zna, lecz ominie wszelkie koncepty, wszelkie stałe wartości.
Ponieważ moment Obcowania jest tak niepojęcie Żywym doświadczeniem.
Tak skrajnie niepowtarzalnym i jednocześnie zawierającym wszystkie „dobre” i „piękne” rzeczy, jakie możemy tylko wymyślić, że pojawia się w tym całkowita naturalność.
I Życie zbrata się z Życiem.
Istnienie oddycha Tym, śpi w Tym, budzi się w Tym.
Tygodnie, miesiące, lata mijają.
A istnienie, dusza, ciało przeżywa jakby odwyk.
Przejawia się przed nim samodzielność myślenia, zrozumienie.
Wszelki ruch, poczynania ciała, umysłu obserwowane są poprzez Postrzeganie zanurzone właśnie w Tym Ekstatycznym Uczuciu.
BO NIE MA POWODU, BY BYŁO INACZEJ.

Bardzo długo zajęło mi dotarcie do momentu, w którym nie zamierzam odmawiać Sobie bycia Sobą.
Kiedy mogę wychodzić do świata z Pewności.
I nie jest to nawet kwestia odwagi.
Ponieważ pragnę wychodzić do świata z tego Uczucia.
Ponieważ pragnę, by było go, tutaj, jeszcze więcej.
Przejawiać poprzez tą fizyczną ekspresję, to ciało – Więcej Tego.
Z Wdzięczności.
Dla wszystkich ludzi, których spotkałem.
Dla dusz małych i dużych, które były i są mi mistrzami.
W tym jednym momencie.
W którym oczy odsłania nam wyobrażenie nas samych, mniemanie o sobie samym…
A więc „zostaje” Wszystko To Co Jest.
W tym również nasz mały ludzik, osobowość.
Wszelkie jednostkowe doświadczenie staje się jakby zaledwie refleksem.
Barwą na tym Intymnym Rozpoznaniu.
Jest Tylko Istnienie, które rozpoznało To Czym Jest.

W Nim i przez Nie – Wszystko Jest.

Om





Dzwon Świątyni

...

Jest taka legenda.

O świątyni w której każdego dnia rozbrzmiewa tysiąc dzwonów.

Ów świątynia znajdowała się na wyspie, dwie mile od brzegu.

Dzwony wielkie i małe, dzieło najlepszych ludwisarzy świata.

Gdy wiał wiatr lub zrywała się burza, wszystkie dzwony świątyni były jednym głosem tworząc symfonie porywającą serca słuchaczy.

Po kilku jednak wiekach wyspa zapadła się w morze, a z nią świątynia i jej dzwony.

Starożytna tradycja mówiła, że jeden dzwon bije dalej, bez przerwy i że ktokolwiek słuchałby uważnie, mógłby go usłyszeć.

Poruszony tą legendą młody człowiek przebył dwa tysiące mil z zamiarem usłyszenia mitycznego dzwonu.

Całymi dniami siedział na brzegu, naprzeciw miejsca, gdzie dawnymi czasy wznosiła się świątynia, i słuchał - słuchał z całą uwagą.

Ale słyszał jedynie szum fal rozbijających się o brzeg .

Wysilał się jak mógł, by oddalić od siebie szum fal i usłyszeć dzwony - Wszystko na próżno, szum fal zdawał się wypełniać wszechświat

Trwał przy tym tygodniami, aż ogarnęło go zniechęcenie.

Wtedy przypadkiem usłyszał mądrych ludzi z wioski: Rozprawiali z namaszczeniem o tajemniczej legendzie świątyni, i o tych, którzy ją słyszeli.

Potwierdzali prawdziwość legendy.

Serce w nim płonęło, gdy słyszał te słowa.

Następne tygodnie wysiłku nie przyniosły żadnych rezultatów. Postanowił wreszcie zrezygnować z zamiaru. Może nie był przeznaczony zastać jednym ze szczęśliwców, którym dane było słyszeć dzwony.

Może też i legenda nie była prawdziwa.

Wróci do domu i uzna swe niepowodzenie.

Był to ostatni dzień jego pobytu w tym miejscu.

Udał się po raz ostatni na ulubiony brzeg, aby pożegnać morze, niebo, wiatr i palmy.

Wyciągnął się na piasku patrząc w niebo i słuchając odgłosów morza.

Tego dnia nie opierał się tym odgłosom.

Przeciwnie - oddał się im i odkrył, że poszum fal był dźwiękiem naprawdę słodkim i przyjemnym.

Jego myśli na chwilę zeszły na inny tor.

Poprzez harmonijny dźwięk fal, który teraz czół każdym swym zmysłem, zdał sobie sprawę ze swojej obecności.

Że jest dane mu słuchać czegoś co sprawia mu taką niespodziewaną przyjemność.

Jakież głębokie było jego milczenie, które szum wytworzył w jego sercu...

I w tej bezkresnej ciszy...



Usłyszał.



Żywy.



Silny.



Ton.



Miarowych.



Uderzeń.

Dzwonu.

I w tym jednym momencie.

Zrozumiał, że...

Znalazł świątynię.

Której szukał.

Om




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz