4 lipca 2013

"PRYZM" Wizja 0 - Marzenie

...

Stoję na szczycie stalowego mostu kolejowego.
Niemalże zawieszony na wysokości pośród dżdżystej szarości nieba.
Wilgotne i świeże powietrze koi me myśli.
Idąc ich śladem utkwiłem wzrok w dalekim punkcie na horyzoncie.
Pod wpływem zimnego wiatru zamykam oczy.
Skupiam się tylko na dźwięku.
Zapraszam go, wraz z głębokim oddechem, do siebie.
Niczym malowane otaczającymi mnie odgłosami pod zamkniętymi powiekami pojawiają się obrazy.
Widzę rzekę.
Rwącą rzekę pełną wirów i prądów rozbijających się o grube, betonowe filary mostu.
Widzę poszarzałą od dżdżystej aury zieleń liści.
Drzewa rosną gęsto wzdłuż obu kamienistych brzegów.
Siadam jakby automatycznie.
Czuję pod dłoniami stal.
Starą, przedwojenną, niemiecką stal.
Rdzę starającą się bez powodzenia obalić ten most.
Zbyt wiele sumiennej pracy włożono w jego powstanie...
Siedząc tu.
Na samym szczycie.
Mam wrażenie jakby mógł stać tak jeszcze szmat czasu.
Otwieram oczy i widzę rzekę.
Tak samo dziką jak w moich myślach.
Widzę błysk używanych od czasu do czasu torów, spod których wyłania się zmęczone grube drewniane bele.
Wszystko stare.
Takie same...

Myśli wypełniają się pustką...
A może być może do niej wracają?
Czuję wątłość tego ciała wobec tej bezkresnej starości.
Szarobury most, gdzieś na końcu świata, którego ubarwiają swą obecnością pociągi, powoli wiozące ludzi do celu ich podróży.
Pragnąłbym, by każdy dotarł tam gdzie zmierza.
Aby było to możliwe.
By to wszystko zaznało spokoju...

Nie grozi nam szarość jaka spotkała ten most.
O nie.
Bo, choć powstał on za sprawą życia.
Ludzkich dłoni.
Sam z siebie nie potrafi się rozwijać.
Pod tym względem jest martwy.
Dlatego nie może czuć spełnienia.
Dlatego wciąż jest taki sam.

A kim jestem ja?
Czy mogę się zmienić?
Jedyne co wiem.
To to, że jest mi dane czuć.
Rozdrabniać i łączyć myśli tak, by w ciąż chować się i odkrywać siebie.
Dane jest człowiekowi doświadczyć rzeczy niezwykłej.

Przełamania.

Tylko człowiek potrafi odkryć w przełamaniu siłę i moc.
Wszystko inne po prostu łamie się w pół.
Pokazuje to bardzo ważną rzecz.
Wskazuje gdzie mieści się siła.
Jakie jest jej źródło.

Przypomniała mi się pewna buddyjska przypowieść o tym jak pewnego razu, bardzo dawno temu, na wielkim spotkaniu zebrali się wszyscy bogowie.
Starali się znaleźć miejsce na ukrycie Mocy, żeby ludzie nie mogli czerpać z tej wszechpotężnej siły.
Pierwszy zabrał głos młody, porywczy bóg i zaproponował ukryć ją na szczycie najwyższej góry, drugi bóg jednak przestrzegał, że prędzej czy później człowiek i tak wejdzie na górę i zawładnie Mocą.
Inny bóg radził ukryć Moc w głębinach morskich, ale i ten pomysł zakwestionowano tłumacząc, że człowiek znajdzie sposób na nurkowanie w głębinach.
Jeszcze inny bóg sugerował ukrycie Mocy głęboko pod ziemią, ale i ten zamysł odrzucono dowodząc, że człowiek się do niej dokopie.
Aż w końcu pewien stary, mądry bóg zaproponował:
- Zamknijmy Moc w głębi samego człowieka. Człowiekowi nigdy nie przyjdzie do głowy, by właśnie tam zajrzeć.

To delikatnie zabawne jakie obrazy powstały w ludzkiej świadomości, pod widmem wiedzy, że kiedyś przyjdzie nam się pożegnać z tym wszystkim.
A może słodkie słowa o ponownym przyjściu są prawdziwe?
Może to zaledwie epizod w naszej wiecznej niekończącej się wędrówce przez samych siebie?
A może po prostu przychodzimy tutaj, by kiedyś odejść.
Witamy życie, by kiedyś powiedzieć "Dziękuję" i pożegnać się...

Skoro tak...
To czemu nie uczynimy tego czasu tutaj czymś wartym.
Czymś bezbrzeżnie sycącym.
Czemu tworzymy z życia coś co możemy znienawidzić, coś co może nas zhańbić...

Życie...

Jak to możliwe, że możemy pragnąć rzucić je w cholerę, odtrącać je i wszystko to, czym ono jest...
Razem ze sprawami małymi i dużymi, wszystkimi niepowodzeniami i mimo sukcesów...
Zamykając się w tym co przyniosło ból.
Tkwiąc w słowach, których nie można już cofnąć, ani marzeń, w których spełnienie tak trudno nam już wierzyć...
Nie osiągamy tak nic.
Lecz jednocześnie ten moment...
Moment zwątpienia...
Który wypełnia tylko niewysławialny ciężar i cierpienie.
Może pokazać nam to czym w Istocie jesteśmy.
Istnienie zanurzone w tym morzu rozpaczy, w świadomości, że będzie już tylko więcej tego samego no i koniec...
Staje na samej krawędzi wszechświata.
I najczęściej jest to pierwszy moment.
W którym człowiek całkowicie decyduje o samym sobie.
Człowiek, nie mogąc znieść katującego go mentalnego kształtu zrzeka się go.
Całe brzemię, cały balast i słowa tego świata.
Opadają.
I zostaje tylko to...
Co pragniemy sami sobie dać.
Jak pragniemy siebie widzieć.
Jak pragniemy stworzyć siebie na nowo.
Zebrać to wszystko w jedno.
Jeden zamysł.
Jeden obraz.
Pełen pewności i szczerości.

Wziąć to wszystko i tworzyć.
Aby to co przytrafiło się nam w myślach, duszy i ciele stało się sposobnością zrozumienia.
Widzę teraz w myślach stare przysłowie.
Że "czasami wygrywamy, a czasami uczymy się"...
Czuję prawdę zawartą w tych słowach...

Wtedy...
Usiadła obok mnie...
Miała kruczo czarne włosy i złote oczy.
Spojrzałem na nią z pytającym niedowierzaniem i jedyne co widziałem to jej promieniujący uśmiech.
Jej imię brzmiało Geshiki Daruma, choć w jej ustach brzmiało jak kilka ciepłych, miękki tonów klawiszy...
Wtedy spytała mnie.
Słowami, które brzmiały tak blisko jakby powstały we mnie...

Czego najbardziej pragniesz?

Czego pragniesz najbardziej na świecie...?

Patrząc w jej bezdenne oczy, wiedziałem, że wie.
Że wie wszystko, tylko chce, abym ja sam...
Miał odwagę usłyszeć to.
Miał odwagę na szczerość.
Był zaakceptował i pokochał siebie u podstaw mojej istoty.
Bym odkrył w sobie to uczucie, z którego wynika wszystko.
Cały ja.
Nie wiem nawet kiedy...
Objąłem ciepło jej dłoni i patrząc zza załzawionych oczu pragnałem wyksztusić to.
Wykrztusić te kilka najprostszych słów, które wyraziłyby to, co teraz czuję.

Umysł stał się całkiem pusty.
Z niedowierzaniem, nie wypuszczając jej dłoni, nie umiałem doszukać się w sobie żadnych słów.
I było we mnie tylko to wszechogarniające płomieniem uczucie.
Skinęła delikatnie głową, po czym jej twarz wypełniła ekspresja radości i szczęścia, które czułem w całym sobie.
Zaśmialiśmy się do siebie jakbyśmy w jednej chwili pojęli wszystko.
Jakbyśmy spotkali się gdzieś pomiędzy i poznali się całkowicie.
Jakby tajemnice nie miały gdzie się przed nami ukryć.

Czułem jakby przyjęła moje życzenie.
Moją prośbę.
Jej lewą źrenicę wypełniła czerń...
A lewy policzek przyozdobił krągły, falowany wzór.
Jej ekstatyczna buzia wyrażała teraz spokój.
Choć widziałem w niej również dumę i wiarę.

Usłyszała moje życzenie...

W tej myśli...
Wszystko jakby przepełniło światło, rwąc mnie ku górze...
Poddając się temu uczuciu zamknąłem oczy...
Podróżując przez biel nie wiem kiedy jej dłonie wymknęły się z moich...
Lecz nic nie ubyło, nie czuję się sam.
Myśli wypełniły obrazy...
Zdjęcia chwil...
Które ukazywały mi moje pragnienie...
Otaczały mnie zewsząd.
Zachęcały.
Dodawały odwagi...
Wywołując uśmiech wdzięczności na mojej twarzy.

Próbowałem powstrzymać uczucie.
Zebrać się w sobie i pohamować wzruszenie...

Lecz wypełniło mnie po brzegi i po prostu rozpłakałem się...

Powiadają, że niektórzy rodzą się z darem, posiadają talent...
Są geniuszami i z tego tytułu wszystko przychodzi im tak łatwo...
Inni natomiast muszą polegać wyłącznie na byciu wytrwałym w znoszeniu takich a nie innych kolei losu...

Nie zgodzę się z tym.

Czuję całym sobą, że to uczucie może przenikać i przemawiać przez każdego.
Inspirować i współtworzyć z nami naszą historię.
Wszystko jest godne.

Godne aby żyć.

Otwarłem wilgotne oczy.
I wtedy poczułem...
Jakbym po raz pierwszy w życiu wziął oddech.
I wszystko oddychało ze mną.
Napełniło mnie kolorami, których nie umiałem nazwać.
Spojrzałem na zapisany zeszyt, przewertowałem szybko słowa...
Jeszcze nigdy nie czułem się tak lekki.
Tak bardzo naturalnie swój.
Otarłem energicznie oczy i ściskając notes zszedłem powoli z mostu.
Wtedy stojąc nad szumiącą w dole rzeką...
W jednej z poprzecznych bel podtrzymujących tory ujrzałem cud.
Nie kogoś obdarzonego jakimś wykwintnym talentem tylko...

Geniusza Wytrwałości.


- Dziękuję -

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz