9 lipca 2013

"PRYZM" Wizja III - Uczeń


 ...

Ruchliwy miejski gwar.
Zawieszone wysoko, ciepłe słońce.
Środek niewielkiego, kupieckiego, pustynnego miasteczka.
Ludzie wędrują rzeką za swoimi celami pośród piaszczystego krajobrazu.
Głośne rozmowy wybuchające to tu to tam, kontrastują z osobami idącymi z cichą determinacją.
Kolorowe stragany, wypełnione owocami i przedmiotami bardziej i mniej niezbędnymi kuszą kolejnych przechodniów.
Ludzie wędrują pośród prostych domów stojących w sposób tak swobodny jakby to dzieci poustawiały stawiały je całkiem przypadkiem.
Z samych szczytów budynków ciągną się sznury z barwnymi trójkątnymi flagami powiewającymi swobodnie na wietrze.

Na jednym z dachów siedzi chłopiec, odziany w stare, poszarpane, czarne ubranie.
Spogląda spokojnie na ten cały ruch pośród barwnych szyków kramów i straganów.
Na to morze ludzkich spraw tańczące nieprzewidywalny taniec.
Przygląda się sylwetkom, zachowaniom i historiom dziejącym się w się bez wytchnienia.
Co rusz nowa grupka zatrzymuje się by podziwiać przydrożnego muzyka.
Pewien sprzedawca bardzo uradował się na widok starszej osoby.
Być może to jego dobra znajoma, albo mama.
Ktoś zaczął głośno krzyczeć obarczając zarzutami wszystko wokoło.
Ci którzy nie podchwycili jego posępności - śmieją się.
Jakaś para trzyma się za ręce i wyglądają tak pogodnie...
Wszystko oddycha.
Stawia kroki w swoim rytmie.
Oczy chłopca przyzwyczaiły się do ciągłego ruchu.
Nic już nie jest zdumiewające.
Jakby wszystko stanowiło całość.
Nagle pośród tłumu sylwetek odzianych w długie szaty osłaniające twarz przed piaskiem pojawia się jakieś drgnięcie.
Pojawiła się ekscytacja.
Zafascynowanie.
Impuls do ruchu.

Pośród tłumu ludzi, z lekko spuszczoną głową okrytą kapturem, idzie mężczyzna.
Spod kaptura wystaje solidny nos i roztrzepana biała broda.
Co jakiś czas wyłaniające się spod kaptura spojrzenie i wyraz twarzy nasuwa na myśl obraz mistycznego mnicha.
Nagle wyrwany jakby z medytacji zdejmuje kaptur i gładząc swoje krótkie włosy zaczyna rozglądać się po szczytach budowli.
Staje na środku wielkiego, ruchliwego skrzyżowania kilku dróg u podnóża monumentalnej budowli i nie zwracając uwagi na mijających go ludzi przygląda się z uważnością balkonom i oknom.
Jego oczy nie znalawszy punktu zaczepienia zwracają się ku słońcu skrytemu za najwyższą budowlą w mieście.
Kolorowe flagi rozwieszone pomiędzy zwieńczeniami budowli wiją się malowniczo. 
 -Pasir Harea po tylu latach wciąż trudno odmówić ci uroku - stwierdził ciepło starszy mężczyzna wodząc wzrokiem po otaczającym go ulicznym gwarze i budynkach miasta.

Gdy miał już ruszyć zobaczył przed sobą chłopca o roztrzepanych, długich włosach i poszarpanym czarnym ubraniu.
Chłopak wpatrywał się w niego bez słowa zmrużonymi ciekawsko oczami.
Staruszek podniósł w zdziwieniu lekko brwi jakby mając nadzieję, że to rozwieje ciszę, na co chłopiec zmrużył się jeszcze bardziej.
Brwi mężczyzny uniosły się jeszcze bardziej i gdy miał powiedzieć słowo, ubiegł go młodzieniec:
-Dziwną masz tą głowę - powiedział rzeczowo - nigdy czegoś takiego nie widziałem - dodał po namyśle.
Staruszek parsknął szczerym śmiechem.
-Jestem Sinbard - powiedział młodszy podając odważnie rękę.
-Możesz mówić mi Hod - odparł starszy ściskając ciepło podaną dłoń.
Widząc, że znów zapada cisza i chłopak wpatruje się w niego bez słowa Hod zaśmiał się raz jeszcze i zaproponował wspólny spacer.
Sinbard zgodził się chętnie i szedł u boku zerkając ukradkiem na głowę towarzysza, to z boku, to bardziej z tyłu.
Hod udając że niczego nie widzi szedł powoli do celu swojej podróży.
Sytuacja zaczęła go bawić jeszcze bardziej, gdy chłopak założył ręce za głowę i zaczął przyglądać się jeszcze intensywniej.
-Powiedz, zjadłbyś coś? - zapytał w końcu Hod nie mogąc powstrzymać śmiechu wypełniającego jego policzki.
Na co chłopiec spuścił tylko smutno głowę kładąc rękę na swoim brzuchu.
Hod okrył go pocieszająco ręką i podeszli wspólnie do pobliskiego straganu, skąd niosąc kawałek słodkiego pieczywa i owoce udali się pod sękate drzewo, które zaczęło wrastać w stary budynek.
Gdy usiedli na niskim stopniu Sinbard zaczął zajadać się ze smakiem słodką bułką.
Hod uśmiechnął się widząc taki obrazek, oparł się o ścianę budynku i utkwił wzrok gdzieś w oddali.
Słyszał mijających ich ludzi, lecz pogrążony był w zadumie.
Przemierzał swoje wspomnienia, tak dobre jak i te przykre.
Całkowicie zatracił poczucie czasu.
Z tego stanu wyrwało go powtórzone już kilka razy pytanie Sinbarda, kończącego bułkę:
-Hod, ty jesteś święty?
Pytanie i szczerość z jaką zostało wypowiedziane tak zdumiały Hoda, że nie mógł znaleźć w sobie żadnego słowa.
-Czym jest ta biała mgiełka dookoła twojej głowy, pierwszy raz to widzę - dodał chłopak żując ostatni już kęs bułki.
Hod spojrzał ciepło na młodzieńca, wzniósł wzrok w niebo i po krótkim namyśle odparł:
-To co widzisz jest sposobem w jaki odbierasz świat. Wiele z tego co możemy zobaczyć jest dla nas wspólne, ale zauważ, że tylko ty siedzisz tu ze mną i wypowiedziałeś te słowa. Inni podążają za swoimi sprawami. To pokazuje również bardzo ważną rzecz. Że mimo tego wszystkiego, co jest dla nas wspólne, jest również to, czym możemy się zaskakiwać coś co jest niepowtarzalne dla każdego z nas.
Sinbard pogrążył się w zadumie nad odpowiedzią jaką uzyskał, a Hod kontynuował dalej:
-I raczej nie powiedziałbym, że jestem święty, ale wypracowałem sobie tyle przestrzeni, że mimo, że nie posiadam wiele, jestem w stanie zachowywać się tak jak czuję i pragnąłbym najbardziej. Pomimo że wydaje mi się, że rozumiem co miałeś na myśli mówiąc "święty", wydaje mi się, że nawet to słowo jest za ciasne, za szablonowe, bo jest w nim przymus, który wynika z tytułu bycia "świętym". Chciałem zrobić to co uważam za słuszne. I udało mi się. Nie mniej, nie więcej.
-Ale jesteś dobry! - upierał się życzliwie Sinbard.
-Bo mieszka we mnie to to święte - odparł w uśmiechu mężczyzna.
Buzia Sinbarda wypełniła się radością i zaczął rozglądać się wesoło wokoło.
-Masz gdzie mieszkać? Jakiś bliskich? - zapytał nagle Hod, a w jego głosie było wiele czułości.
Młodzieniec westchnął cicho spuszczając głowę, jakby poruszony został temat, który jest zbyt ciężki i trudny by o nim opowiadać.
-Jeśli chcesz i odpowiada ci wędrówka - kontynuował staruszek kładąc dłoń na ramieniu Sinbarda- to możesz iść ze mną, udaję się do mojego przyjaciela z odwiedzinami, on również jest ciekawą osobą. Prawie tak barwną jak ty.
Chłopiec zebrał się w sobie i z zamiarem wstania powiedział:
-To poczekaj chwilę, zaraz wracam - poderwał się i zdecydowanym krokiem poszedł przed siebie.
Hod rozbawiony taką stnaowczością również wstał i zerkając gdzie udał się jego młody kompan zobaczył go za rogiem przykucniętego przed żebrakiem w starym kapeluszu, okrytym przed piaskiem cienkim długim płaszczem.
Chwilę potem chłopiec wrócił cały rozpromieniony i ruszyli razem ku następnemu miastu.
-Dałem mu bułkę Hod. Był bardzo szczęśliwy. Był chyba za nią nawet bardziej wdzięczny niż ja.
-Wystarczy ci na drogę? - zapytał Hod w uśmiechu.
-No co ty - odparł Sinbard zwracając się do rozmówcy - przecież mamy jeszcze owoce!


- Podróż -

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz